Niespieszny półsen Jacek Gąsiorowski
W sumie cały czas świeci słońce, produkcja artystycznych fotografii idzie pełną parą, właściciele średnioformatowych aparatów na kwadratowe kadry mają swoje żniwa. Koleżanki z liceum, wymalowane i wyfryzowane, prężą rozchylone usta. Portale społecznościowe pęcznieją od kolejnych tysięcy artystycznych profili. Życie kwitnie i rozbrzmiewa. Ci, którzy nie wyrabiają jako telemarketerzy przy zakupie i wołaniu swoich artystycznych klisz, napierają ostro w kwadratowego Instagrama, przyroda zawsze znajdzie jakąś furtkę na ujście wprost wylewającego się na ulice wytrysku talentu i kreatywności rodaków. Gdzieś tam, w zasięgu dwugodzinnego lotu ludzie mordują się zapamiętale od przeszło dwóch lat, choć tak naprawdę od ponad dwóch tysięcy. Wszystko to zlewa mi się w jakiś bezsensowny, ogórkowo-plażowy hologram, przepełniony równoważnikami zdań, przybierających dzisiaj wizualną formę hashtagów.
Ale zdaje się, odbiegłem od optymistycznych intencji, więc wracamy na właściwe tory. Aparat swój do produkcji kwadratowych kadrów odłożyłem na głęboką półkę i sięgam po niego średnio raz w miesiącu. Ten rytm, ten niespieszny półsen bardzo mi odpowiada, gdyż w to miejsce produkuję setki, jak nie tysiące rawów na zamówienie, które zamieniają się później na chleb, mleko i prąd w gniazdku. Ten rodzaj cudownej przemiany rawów w strawę, a następnie odchody, jest dla mnie niewymownie radosnym cudem, którego celebrację chciałbym nieustannie adorować. Wiem, zabrzmiało to cynicznie, ale dla mnie wyzwalająco. Pożegnałem się z dawnym światem zbawiania swojego wewnętrznego świata i czynienia go lepszym, produkując kwadratowe wykwity mojej wyobraźni. W myśl złotej zasady Ansela Adamsa, dwunastu dobrych klatek rocznie, nieskromnie powiem, że naprodukowałem ich w swojej ponad ośmioletniej przygodzie z autorską, analogową fotografią – na jakieś tysiąc lat naprzód. Za ten wykwit radosnej twórczości chciałbym siebie i moich bliskich serdecznie przeprosić. Czas na to poświęcony to jakaś tona karmy z dyskontu oraz dwadzieścia tirów prądu oraz skład z kilku cystern skroplonego gazu do ogrzewania mieszkania.
I tak, chronicznie uzależniony od fotografowania, wiem, że sięgnę za czas jakiś po mój kwadratowy aparacik na kliszę, nie dlatego, że jest lepsza, nie dlatego, że piękniejsza, nie dlatego, że można ją wypalcować. Dlatego, że w tej puszce zamknięte jest moje serce. Taki splot życiowych wypadków, który uczynił mnie fotografem i dał siłę i wiarę, abym z niej uczynił nadzieję na doczesne życie. Tam, na zakurzonej półce bije serce, przekazujące energię do intensywnie pracujących pełnoklatkowych miniskanerków, będących przedłużeniem moich oczu. Bez tego serca te miniskanerki rejestrowałyby o mikrosekundę za wcześnie lub za późno, mechanicznie i bezbarwnie, opowieści, których nikt nie chciałby czytać swymi oczami. Dzięki temu sercu, prężne, muskularne ciało cyfrowych body, tworzy gigabajty pikseli, które przykuwają oczy moich Klientów. Jadąc wskroś przez Polskę, lecąc w poprzek Europy, jestem sercem z moim sercem.