Pytasz, czy coś już wymyśliłem Jacek Gąsiorowski
Gdzieś pomiędzy potrzebą a pragnieniem leżą te chwile, w których postanawiam coś zrobić, ruszyć i naświetlić. Zaczynam szukać, trochę po omacku, trochę według dawno wytyczonego już szlaku. Według klucza pewności z dodatkiem uszczypliwej niewdzięczności. W wyobraźni buduję plan zdarzenia oraz światło, kadr i ułożenie dłoni. Zielone światło już mam, oczy też wciąż zielone. Trawa i drzewa tej samej tonacji. Można się w tym schować. Nocą, gdy za oknem żaby szaleją koncertem kumkania a mgły po burzy próbują ciężko się unieść ku rozgwieżdżonemu niebu, rodzi się radość a za nią chęć tworzenia.
Kiedy rozmawiam o swojej niepewności, czy się uda, czy będzie ładnie, często słyszę niedowierzanie i sceptycyzm, że kokietuję, marudzę, bo przecież zawsze jest ładnie. No to chyba już wiem, dlaczego. Zostawiam tę swoją pewność za drzwiami, wprowadzam się w taką eteryczną mieszankę nieśmiałości z nadpobudliwością, przestaję myśleć, boję się. Nie kontroluję.
Tak fotografuję. Dzięki temu wciąż wracam do stanu, kiedy kadr, światło, ułożenie ust i dłoni są emocjonalnie podświadome, nieustawione, niewymyślone. Te wcześniejsze pomysły i wizualizacje zawsze okazują się tylko treningiem wyobraźni. Wstępniakiem, rozgrzewką, wyznaczeniem sobie celu, rozbudzeniem pragnienia.
Kiedy wspominam, tuż po naciśnięciu migawki, kiedy nieodwołalnie licznik wskazuje 12 klatkę, czuję złość na siebie, dlaczego wtedy, a nie teraz, dlaczego tu, a nie metr dalej, dlaczego siedząc, a nie leżąc na łóżku. Dlaczego się pośpieszyłem mimo, iż i tak na jedną klatkę 5 minut poświęciłem. Natychmiast przylatują potencjalne możliwości, które niczym światy równoległe nie zaistniały, trzeba mieć dużo optymizmu i silną wolę, aby z tym wewnętrznym twórcą i reżyserem ustalić pewne reguły gry i odebrać mu chęć do decydowania, czy warto wracać do potencjalnych straceń czy cieszyć się rzeczywistymi zyskami. Tak to właśnie wygląda. Czasem z trudem, a czasem radośnie. Ale zawsze z gorączką, żywszym biciem serca, drżeniem palca na migawce. Choć z pozoru szybko, łatwo i przyjemnie. Ja lubię coraz bardziej stan, gdy od tej fotografii sobie odpoczywam, bawię się wtedy sobą i obserwuję, kiedy zacznie się we mnie niecierpliwić to coś, co każe tworzyć, to coś, co daje mi wciąż ten nastoletni sposób myślenia, że wszystko jest jeszcze do zrobienia. Coraz częściej przyglądam się tylko temu, a aparat podnoszę i odkładam z uśmiechem. Bo już wiem, że to tylko narzędzie, a ten stan i świadomość trzeba rozwinąć w życie, w radość, pracę, relacje z ludźmi, w przyjacielskie i intymne relacje. To jest źródło, które przyjęło kiedyś taką formę, a teraz z biegiem lat wyzwala się z niej i pozwala wstać o trzeciej nad ranem i wsiąść w samochód, aby przejechać pół Polski, aby dotknąć piasku na plaży, napić się kawy z przyjaciółką. Uśmiechnąć się do siebie i swoich myśli. Otrząsnąć ze skrępowania, zaplanować kolejne spotkania, kiedy dostaje się zuchwałą propozycję dotknięcia aksamitnej skóry, nie chować się już więcej za aparat, bo tych chwil nie da się już powtórzyć.
Pytasz, czy mam już pomysł na sesję? Czy coś już wymyśliłem? U mnie pewien standard, obnażyć duszę, nie krzywdząc ciała. Ot i tajemnica cała.