Co zobaczył Wielki Brat, czyli groteskowe zdjęcia z archiwum Stasi Olga Drenda
Jak pamiętamy z historii, w krajach dawnego Bloku Wschodniego władza nader chętnie stosowała starą zasadę "dziel i rządź", masowo rekrutując obywateli do tajnych służb, aby inwigilowali swoich bliskich, współpracowników i sąsiadów. Niechlubnym rekordzistą pod tym względem była NRD: tamtejsza służba bezpieczeństwa, Stasi, liczyła ponad 300 tysięcy osób (co oznacza, że na mniej więcej 54 osoby przypadał jeden agent). W 1992 roku, już po upadku Muru Berlińskiego, udostępniono archiwa Stasi i Niemcy mogli się przekonać, w jaki sposób inwigilował ich Wielki Brat.
Fotograf Simon Menner przejrzał tysiące archiwalnych zdjęć i skompilował z nich album - "Top Secret: Images from secret Stasi archives" (niektóre z nich mogliśmy zobaczyć w krakowskim Bunkrze Sztuki na tegorocznym Miesiącu Fotografii). Podzielone na tematyczne sekcje: zdjęcia instruktażowe, sekretne gesty, szpiedzy okiem szpiegów, migawki z ulic, wnętrza i zawartość mieszkań - pozwalają poznać spektrum zainteresowań tajnych służb. Interesowało ich, jak widać, wszystko. Podobno - choć archiwa są znane i dostępne od lat - wielu mieszkańców NRD było zaskoczonych, że inwigilacja sięgała tak głęboko w ich życie prywatne.
Treść zdjęć jest tak banalna, że - paradoksalnie - przechodzą od tego ciarki. Kolekcja polaroidów, zrobionych przez ponurych panów z aparatami podczas niespodziewanych nalotów na mieszkania, niepokoi chyba najbardziej. Menner wyjaśnia, że zdjęcia robiono po to, aby po gruntownym przeszukaniu zakamarków przywrócić wszystko do poprzedniego stanu. Lokatorzy po powrocie do mieszkania żyliby sobie w przekonaniu, że nic się nie stało - dopóki pewnego dnia ponurzy panowie nie powrócą, trzymając w ręku listy z RFN, znalezione gdzieś pod prześcieradłem. W świecie, w którym wszyscy są podejrzani, wszystko może stać się dowodem zbrodni. Szwajcarska czekolada, płyta Madonny, zbyt zachodnio wyglądające ubrania - z pozoru całkiem niewinne rzeczy mogły zostać uznane za dowód prokapitalistycznych sympatii. Groza jest jednak równoważona absurdem: po co tajniakowi zdjęcie świnki morskiej na dywanie?
Najbardziej znane (również z krakowskiej wystawy) są zdjęcia instruktażowe dla agentów, prezentujące, jak być "niewidzialnym" w tłumie. To najbardziej groteskowy fragment zbiorów. Szpiegów instruowano, aby starali się wyglądać możliwie najbardziej przeciętnie - zależnie od sytuacji. Ta zimnowojenna maskarada obejmuje więc kolekcję dzianin, kufajek i peruk. Bez znajomości kontekstu można wziąć zdjęcia za średnio gustowny katalog mody lat 70., jednak gdy uświadamiamy sobie, o co tu chodzi, pojawia się groza. Beczułkowaty facet w brzydkim swetrze może wyglądać pociesznie, ale to przez niego skończyłbyś w pace.
Na zdjęcia zgromadzone przez Mennera warto spojrzeć jeszcze w innym kontekście niż ściśle historyczny i polityczny. To kolejny dowód na znaczenie fotografii nieprofesjonalnej, "potocznej", przypadkowej (której świetny przegląd zaprezentowano na tegorocznym Fotofestiwalu w Łodzi). Banalne i nudne "pstryki" , przedstawiające nieuporządkowane wnętrza mieszkań, opakowania słodyczy sprzed 30 lat, ulice Berlina czy Lipska mówią niejednokrotnie więcej o ówczesnych realiach niż profesjonalna fotografia dokumentalna.