Witold Krassowski - spojrzenie na dzisiejszą fotografię Magdalena Rudzka
PROfil |
Witold KrassowskiRocznik 1956. Z wykształcenia lingwista. W PRL-u pracował dla prasy katolickiej. W latach 80. związany z agencją AP (stringer). W latach 1988-93 freelancer, opublikował kilkanaście reportaży w brytyjskim "The Independent". Do 2005 roku związany z brytyjską agencją Network Photographers. Dwukrotny laureat (1992, 2003) oraz juror (1999) World Press Photo. Wielokrotnie nagradzany w konkursie Polskiej Fotografii Prasowej. Jego wystawy, m.in. Powidoki z Polski oraz British Pastimes były wielokrotnie pokazywane w Polsce i za granicą. W 2009 roku wydał album pt. Powidoki z Polski, dokument przemian ustrojowych w Polsce lat 1989-97, okrzyknięty najlepszą publikacją fotograficzną roku, a nawet najważniejszym albumem ostatniego 10-lecia. Fotografował m.in. w Mongolii, Afganistanie, Tanzanii, Indiach, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, Austrii. Reprezentowany w Polsce przez EK Pictures. www.witoldkrassowski.com |
Jesteś znany z przywiązania do starej szkoły czarno-białej fotografii dokumentalnej. Nie mogę nie zadać pytania o cyfrę. Używasz aparatu cyfrowego?
W pewnym zakresie ja już od dawna pracuję na cyfrze. Ów "pewien zakres" to dwie sytuacje: kiedy przychodzi do mnie klient, który życzy sobie, żeby zdjęcia były zrobione na cyfrze. Wtedy oczywiście dostaje produkt cyfrowy - pożyczam aparat cyfrowy wysokiej klasy i robię na cyfrze jak każdy normalny człowiek.
Druga sytuacja jest taka, że robię zdjęcia z własnej, nie klienta, potrzeby - i wtedy technologia jest bardziej skomplikowana, nazwijmy ją "hybrydową". Zdjęcia robię na filmie, następnie w ciemni robię odbitkę wyjściową - "master print" - i tę odbitkę skanuję. I tak naprawdę do wszelakich celów: pokazów czy publikacji, używam już pliku cyfrowego. Negatyw jest dla mnie gwarancją, że ten obraz mi nie wyleci w powietrze gdy np. dysk mi padnie. Po drugie, zawsze mam możliwość zrobienia autentycznej odbitki srebrowej, czyli mam też wstęp na rynek srebrowy. A po trzecie, są powody sentymentalne, to znaczy od dawien dawna pracuję na filmie, nauczyłem się fotografować na filmie i bardziej mi to odpowiada "mentalnościowo" niż praca na cyfrze. Ale to nie są powody ideologiczne, związane z jakąś przewagą czy wyższością.
Nie prowadzisz żadnej kampanii ani wojny?
Nie, dlatego, że w tej chwili technologia cyfrowa jest już bardzo rozwinięta. Można za jej pomocą osiągnąć dokładnie taki sam efekt, jak pracując na filmie. Potrafi już podrobić efekt estetyczny filmu: ziarno, zakres tonalny. To jest już nie do odróżnienia. I nie zaprzątam sobie tym głowy. Ale jest jeszcze jedna kwestia, dla której wolę pracować na filmie: obraz z technologii cyfrowej jest za czysty. To znaczy w pewnym sensie zbyt doskonały.
Mnie zawsze interesowały obrazy chropowate. Z tego samego powodu nigdy nie ciągnęło mnie do fotografowania na slajdach, kiedy jeszcze były. Przy slajdach zatracało się wrażenie, że się patrzy na obraz, bardziej niż na rzeczywistość. To samo daje fotografia cyfrowa. A ja chciałem przypominać widzowi, że patrzy na powierzchnię obrazu. I ta niedoskonałość, chropowatość obrazu analogowego, po pierwsze, przypominała o tym, a po drugie, pozbawiała ten obraz mnóstwa rozpraszających szczegółów. Krótko mówiąc, służyła podkreśleniu treści.
Czy dokumentalisty nie powinno interesować, by obrazy były jak najdoskonalsze, w potocznym sensie?
Nie, dlaczego w potocznym? Mają być jak najdoskonalsze z mojego punktu widzenia. To znaczy, żeby przekaz był jak najjaśniejszy. To jest cel. Jeżeli mam technologię, która daje za dużo szczegółów i w ten sposób przekaz zaciemnia, to konieczne jest zrezygnowanie ze zbędnej informacji w obrazie. Mnie chodzi o to, żeby w obrazie była tylko informacja z mojego punktu widzenia istotna.
Nie sądzisz, że pojawiające się techniki, programy czy urządzenia "udające" retro to wyraz tęsknoty za takim nieprzeładowanym obrazem?
Nie wiem. Po pierwsze, jest to pewna moda, która przeminie. Być może jest to jakieś poszukiwanie autentyczności, a być może moda ta została bardziej wykreowana. To czysta spekulacja, ale pod tym leży szersze zjawisko, którego ta akurat moda jest tylko jednym z objawów. Mianowicie to, że jesteśmy przekarmieni informacjami i obrazami. Jak się spojrzy na to, co się dzieje w fotografii z nieznanych powodów zwanej artystyczną, to widać że tam są stosowane najprzeróżniejsze techniki służące głównie usuwaniu informacji z obrazu. Począwszy od zabiegów już na poziomie naświetlania, np. długich ekspozycji z ręki. Owa moda na retro wpisuje się w ten trend.
Czyli łatwiej jest zrobić zdjęcie z czystym przekazem, jeśli tej informacji nie ma za dużo. Być może jest w narodzie chęć powrotu do analoga, ale nie starcza umiejętności?
Tego nie wiem. Jest element mody, jest jakieś poszukiwanie, ale jest i trzeci element: koszty wytworzenia takich obrazów są teraz bardzo niskie. Ważne jest nie tylko, jak obraz wygląda, ale i co zawiera. Mamy zespół chwytów estetycznych (np. wszystko ma wyglądać jak na filmie Orwo), które pozwalają łatwo zapomnieć, że w obrazie powinna być jakaś treść. Wytwarzanie obrazów pozbawionych treści jest tańsze, bo może to robić dużo więcej osób i obecnie robi się to znacznie szybciej.
Czyli mamy przeładowanie obrazami, ale niedostatek treści?
Rozumiem to jako niedostatek sensu. Nie każda informacja tworzy sens. Jest mnóstwo obrazów zawierających formy, ale nie sens. Miłych dla oka, ale niebędących żadną interpretacją rzeczywistości. Nie wydobywają żadnych znaczeń. Nie są w żadnym intelektualnym dialogu z odbiorcą.
Jak teraz wygląda u Ciebie relacja ilościowa własnych projektów do zdjęć na zamówienie? Czego robisz więcej?
Wydaje mi się, że teraz robię więcej własnych projektów. Dlaczego? Dlatego, że jestem stary. To znaczy te zlecenia zawodowe, które dziś są do wzięcia na rynku, niewiele mnie interesują. Do tego stopnia, że nie mam zamiaru o nie zabiegać.
Kiedyś były inne?
Na pewno częściej się zdarzało, że bardziej pasowały do mojej działalności. Mam jeszcze trochę zleceń, niewiele, od stałych klientów, którzy zachowali ten sposób spojrzenia na rzeczywistość. I tyle. Więcej robię z własnej potrzeby, dlatego że, jak już mówiłem, jestem stary i bardziej mnie interesuje to, na co ja mam ochotę, niż to, co inni chcieliby, żebym robił.
Kiedy ostatni raz publikowałeś coś w prasie?
W polskiej prasie było to około Nowego Roku, ale były to zdjęcia wyjęte z mojego ostatniego osobistego projektu. A na zamówienie... W marcu, ale tym razem nie dla prasy krajowej. Czyli nie tak dawno. Więc nie jest to pole kompletnie martwe, ale powiedzmy szczerze, że dużo tego nie jest.
Jak docierasz do odbiorcy z własnymi projektami, bo domyślam się, że już nie przez publikacje?
Nie. Sprawą, od której wszystko zależy, jest: jaki to projekt? Jak się teraz rozejrzymy po świecie, to dojdziemy do wniosku, że zrobić jedno dobre zdjęcie to żaden problem. Tego jest mnóstwo, wszędzie. Pojedyncze zdjęcie przestało być formą prezentacji. Trzeba więc podejmować tematy nadające się na większe całości. I znów: dłuższa forma, ok. 20-30 zdjęć to robota dosyć szybka i dosyć tania. Nawet przy ostrej selekcji można takie coś wyprodukować w ciągu paru miesięcy. Co powoduje, że takich projektów jest też dużo i natychmiast giną w tłoku. Nie zostają dostrzeżone na poziomie publicznym.
Czy nie pomagają w tym konkursy, które przecież nie przewidują większych form, a nawet nagradzają za zdjęcia pojedyncze?
To też jest sprawa, która szybko przemija, po miesiącu mało kto pamięta wyniki. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach, żeby coś zostało dostrzeżone w przestrzeni publicznej, musi być całością jeszcze większą. Całością wysokich kilkudziesięciu obrazów. Nie każdy temat się na coś takiego nadaje. Większość tematów zaczyna zdychać około 20.-30. obrazka. Nad całością z 70-80 obrazów pracuje się zupełnie inaczej; 3 miesiące nie wystarczą, by uniknąć redundancji. Pytanie, jak trafić do obiegu publicznego, równa się z czym trafić. A jeżeli już się taki projekt zrobiło, na co można liczyć? Nie liczę na publikacje, na pewno liczę na wystawy i chciałbym, żeby z każdego takiego tematu powstała książka. Nie katalog wystawy, nie broszura - tylko album. To oczywiście rodzi problemy finansowe i inne, ale wydaje mi się, że to są sposoby, by trafić do obiegu publicznego.
Czyli na to, co Ciebie najbardziej interesuje, nie ma już miejsca w prasie?
Opowiadanie obrazami wymaga możliwości finansowych: to jest forma droga. Fotograf musi być tam, gdzie są zdjęcia. Po drugie, w prasie muszą być ludzie, którzy wiedzą, co z tymi obrazami zrobić. Potencjał fotografii nie został w prasie niczym zastąpiony, tylko po prostu pominięty. Decydenci oszczędzają, a pracownicy redakcji nie wiedzą, jak obrazy wykorzystywać - robią to w sposób przypadkowy. A odbiorców nikt o zdanie nie pytał. Wiąże się to z tzw. ogólnym poziomem kultury, z tym że przygotowanie zawodowe ludzi prasy do użycia obrazów w większości pozostawia wiele do życzenia. Nie można liczyć, że bardziej skomplikowane formy dziennikarskie - a należy do nich narracja obrazami - będą się pojawiać.
Czy to diagnoza globalna?
Myślę, że w Polsce jest to szczególnie nasilone przez zapaść kulturową, ale problemy finansowe prasy są globalne.
Widzisz podobnych sobie, jeśli chodzi o nowe formy dotarcia do odbiorcy?
Pojawiają się od czasu do czasu. Jednak zazwyczaj są to zdjęcia wygrzebywane z szuflad: kłania się kwestia czasu i kosztów opublikowania albumu fotograficznego przyzwoitej grubości, na 100-150 obrazów. To przekracza możliwości wielu fotografów. Publikacji tej objętości ze zdjęć nowo powstałych znam bardzo niewiele. Książki takie wydawał Tomaszewski na przykład Rzut beretem o PGR-ach czy poprzednia - o Centrum Zdrowia Dziecka.
Pracujesz teraz nad swoją kolejną książką, prawda?
Wolę sformułowanie "nad tematem". Tak, pracuję nad projektem o polskich aktorach, mam jeszcze kilka zdjęć do zrobienia, równolegle jest zamykana kwestia publikacji książkowej. Wystawa już jest wydrukowana.
Jak jest z nauką wśród młodych? Czy będzie dla nich praca?
Powstaje pytanie, jaki jest cel tego kształcenia. Jestem przekonany, że większa część uczniów szkół fotograficznych nie będzie fotografami. Ale też otwarcie deklarują, że nie to jest ich zamiarem. Wielu z nich chce po prostu wzbogacić siebie, swoje życie. Jakaś świadomość z czym się je te obrazy, których tyle jest wokół nas, jest pożądana. To szkolnictwo przede wszystkim podnosi świadomość wizualną. Nie jesteśmy w tym pierwszym krajem - w Wielkiej Brytanii praktycznie każdy uniwerek ma jakiś wydział fotografii czy fotodziennikarstwa, z pełnym przekonaniem, że większość absolwentów nie znajdzie sobie pracy w zawodzie. Państwo po prostu podnosi poziom wykształcenia obywateli.
Co rzuca Ci się w oczy w świadomości uczniów, czego przede wszystkim chcesz ich nauczyć?
Najwięcej problemów mają w kontakcie z innymi ludźmi. Jest to stres lub wręcz strach przed nawiązaniem bezpośredniego kontaktu, przełamaniem bariery anonimowości, nawet bez aparatu. Fotografowanie ludzi wymaga przełamania tego bezpiecznego dystansu. Reportaż czy dokument jest działaniem wśród ludzi i nawiązywanie kontaktu jest podstawą.
W czym są lepsi/gorsi niż starsze pokolenie?
To nie jest kwestia wartościowania. Są inni, żyją w innych czasach, robią inne rzeczy inną techniką. Jestem skłonny przypisać jedną cechę wielu młodym fotografom w Polsce: przeważnie nie są zainteresowani tym, co było robione przed nimi. Tłumaczę to sobie tym, że nie obejrzeli wystarczająco dużo. Jak inaczej ocenić fakt, że jako "nowość" i osiągnięcie zawodowe są przedstawiane zdjęcia, które w takiej samej zasadzie konstrukcyjnej i estetycznej, choć w technice "mokrej", robiono w latach 70.?
To bardzo dziwne, bo sposobów dotarcia do rozmaitych treści mamy coraz więcej. W Internecie można sobie obejrzeć wszystko.
To nie jest prawda. Całe pokłady najlepszej fotografii nie funkcjonują w Internecie: są objęte prawami autorskimi i np. były publikowane dawno, wyłącznie w formie albumów. Przefotografowanie i umieszczenie tego w Internecie to złamanie prawa. Ja bym powiedział, że w Internecie jest raczej fotografia anonimowa i słaba. Z tej najlepszej fotografii, która tworzyła historię, są zdjęcia pojedyncze, przypadkowe. Żeby ludzie mogli to wszystko obejrzeć, konieczne są ogromne pieniądze na zakupy. Ale nie wiem, czy to stanowi wytłumaczenie lub usprawiedliwienie.
Jaka jest Twoja granica ingerencji w zdjęcie?
Obraz jest zawsze wynikiem jednej ekspozycji. Żadnego dodawania, usuwania. Ale istnieje i zawsze istniało zagadnienie interpretacji negatywu. W reportażu światło zastane nie podlega kontroli, oświetla wszystko. Na odbitce trzeba podkreślić elementy najbardziej znaczące, a pozbawić znaczenia te elementy, które w odbiorze przeszkadzają. Zazwyczaj polega to na dopalaniu bieli, żeby nie biły po oczach. Ewentualnie lekkim rozjaśnieniu cieni. To się robiło zawsze, nie było skończonej odbitki bez takich zabiegów. Ja to też robię przy "master print". Po zeskanowaniu nie robię nic lub bardzo niewiele. Jeśli coś poprawiam, to przeważnie dlatego, że skopałem pod powiększalnikiem.
Zrobiłeś kiedykolwiek własny projekt w kolorze?
Własny nie, tylko dla klientów. Prywatnie kolor mnie nie interesuje. Kiedy zaczynałem, fotografia barwna praktycznie nie istniała lub była bardzo niedostępna. Tak się nauczyłem. Są też inne powody, dla których później nie wchodziłem w kolor, ale to już zanadto filozoficzna rozmowa.