Żółtego liścia drżenie Jacek Gąsiorowski
Na półkach leżą aparaty, w lodówce klisze a w czytniku karta pamięci z rawami z sesji. Pomiędzy nimi bielizna, perfumy, ręcznik i poduszka. Ten świat jest fotografią, ten świat jest miłością, ten świat jest namiętnością. Tutaj krzyżuje się prawda z fikcją. Tutaj zwykłe rzeczy stają się niezwykłostami. Tutaj spotkane usta są fotografowane i czule dotykane. Tutaj spojrzenie zamienia się w naświetlenie. Chemia. Obraz. Muzyka i skupienie i radosne pląsy po salonie. Machanie dłońmi na znak zawstydzenia. Francuski beret, szal i aparat fotograficzny trzymany w jednej dłoni jak torebka od Chanel. W drugiej dłoni czule pieszczony mentolowy papieros. Ten świat nie wymaga kreacji. Potrzebna mu tylko żyzna gleba, słońce z duszy i dyskretne mruczando.
Ten świat powstał z fotografii. Jest jak zasypianie przy klimatycznej muzyce sączącej się z radia późnym wieczorem, gdy wszystko się rozpływa w oceanie zmysłów. Ten świat otacza większość ludzi, zdecydowana mniejszość jest czuła na jego wdzięki. Pomóżmy mu się odnaleźć. Weźmy w dłonie aparaty fotograficzne, gdy na dworze coraz ciemniej i chłodniej, sfotografujmy usta naszych bliskich. Dotknijmy je światłem. Odkryjmy ponownie, zakochajmy się w sobie. Te usta i ten obiektyw. To para cudnych kochanków, którzy nienasyceni zbierają chwile aby poszły w świat w postaci zdjęć. Dały dobrym ludziom siłę być jeszcze szczęśliwszymi a ludziom pogubionym, utorować nowe nadzieje bo tym zawistnym żadne szkło nie pomoże.
Od wielu lat traktuje fotografię jak swoją kochankę. Choć kochanka to złe słowo, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy media zdezawuowały ten synonim namiętności. Dziś, tak jak i w innych dziedzinach, wszystko jest wymienne i szybko starzejące - obiektywy, korpusy, karty, ludzie. Opatrzone, wystrzelone, skopiowane i przeredagowane. Można odwiedzić lewą i prawą półkulę, można kupić sobie ekstrakt z chwilowego życia przeżycia. A tak trudno wymyślić swoje kochanie i zmysłowe jej fotografowanie. Znaleźć gdzieś obok siebie podobnie czującą istotę, z która będzie można sfotografować wzajemnie swoje życie. Zapisać je na kliszach, skanach, rawach, odbitkach, wydrukach, w galerii Internetu i we własnej pamięci i wyobraźni. I nie bać się swego szczęścia, nie bać się je fotografować a jeśli szczęście ulotne jest to ulatywać wraz z nim i wracać na ziemię i stąpać po niej z zachwytem pięciolatka.
Kilka dni temu, gdy w myślach układałem ten felieton, bardzo smutna pani w pewnym bardzo spokojnym radio ubolewała nad tym, że ten piękny wrześniowy dzień może przynieść tylko 18 stopni (w rzeczywistości przyniósł 23 i piękne babie lato) a 25 lat temu padł rekord ciepła, który wyniósł 33 stopnie. Tak poczułem się tym urażony, że muszę znów z piękna uczynić żal i tęsknotę. Nie muszę, obserwuję jak moja kochana fotografia wraz z moją kochaną bawią się dniem, idą na spacer, cieszą się jak dziecko fotografowaniem łąki przy złotym świetle zachodzącego słońca a ja cieszę się jak dziecko ich szczęściem. Bo te dwie moje miłości się spotkały i ze mną zamieszkały. Świat stał się przez to jeszcze bardziej wspaniały a ja świadomie te słowa wypowiedziałem i w chłopięcym zachwycie, jak w szkolnym pamiętniku – w niezgrabne rymy tutaj zapisałem.