Marek Ogień [wywiad w DCP]
Jaki był dla Ciebie rok 2018, chyba nie najgorszy?
Tak, był bardzo dobry i ciekawy, dużo się działo.
Opowiedz nam o tym.
Pod koniec 2017 roku zrezygnowałem z pracy półetatowej, postanowiłem robić tylko to, co chcę i lubię. Etat jest wygodny, ale przecież nie o to w tym chodzi… Zacząłem oczywiście od wakacji! (śmiech) Poleciałem z chłopakami na deskę. Ale za chwilę pojawiły się zlecenia: Japonia, Korea, i kolejne. Coraz ciekawsze i coraz lepsze…
A później wyprawa na K2 z Andrzejem Bargielem.
Wyprawa na K2, o której dowiedziałem się praktycznie w ostatniej chwili! Z Jędrkiem znamy się kupę lat. Przyjechał do Warszawy, poszliśmy razem biegać. Pyta: „Co teraz robisz? Może pojechałbyś ze mną na K2?”. Powiedziałem bez namysłu: „Czemu nie!”. Ale temat ucichł, Jędrek nie odbierał telefonu. I nagle odzywa się pod koniec maja. Dzwoni ten „Janusz” i już wiem, po co! On się śmieje, ja się śmieję. Rozmowie przysłuchuje się Ania, moja dziewczyna, bo oczywiście z nią też musiałem o tym porozmawiać…
Puściła Cię bez wahania?
Gdy wspominałem wcześniej o tym, że może być tak, że pojadę kiedyś z Jędrkiem na wyprawę, nie chciała o tym za bardzo słyszeć, mówiła: „Wy to sobie możecie z Andrzejem co najwyżej wejść nad Morskie Oko, posiedzieć na ławeczce, popatrzeć na górki i zjechać dorożką. Nigdzie nie jedziesz!”. (śmiech). Ale wiedziała, że to dla mnie spełnienie marzeń. Puściła mnie bez zastanowienia. Oddzwoniłem do Jędrka i mówię: „Słuchaj, jadę!”. Pytam, kiedy: „Za dwa tygodnie!”.
Nie miałeś zbyt wiele czasu na przygotowania…
Tak, byłem totalnie nieprzygotowany! Regularnie biegam, dbam o kondycję, ale jechać do Pakistanu, mieszkać na wysokości 5000 m n.p.m. to jednak coś innego. Nie wiesz do końca, co cię tam czeka i jak twój organizm zareaguje na takie wysokości. Tydzień przed wylotem Andrzej pyta, czy biorę witaminy. Jakie witaminy? „Wiesz, te na rozrzedzenie krwi, żeby cię później wysokościówka nie dojeżdżała”. Ja na to: „Dzięki, że teraz mi to mówisz!”.