Światłosiła Jacek Gąsiorowski
Dotykanie tej magicznej puszki, czy to po sklepach, czy też już w domu, uczynienie z niej nabożnie czczonej, przenośnej kapliczki, ukierunkowało moje życie, na razie bezpowrotnie. To piękne uczucie, dziewicze, lub też prawicze, w zależności od rodzaju płci nazywane miało swój magiczny, niepowtarzalny klimat. We wszystkich tych puszkach kondensowały się jakieś obietnice, przygody, wyjazdy, emocje, niepowtarzalne chwile i fascynacje. Tak zaczyna się uzależnienie. Wielka obietnica, łatwy dostęp do guzika produkującego w mózgu endorfiny. Byłem wówczas idealnie bezwolnym, łatwym łupem dla wszelkiego rodzaju producentów, marketingowców, prawdziwych lub farbowanych Mistrzów. Chłonąłem ten nowo odkrywany świat jak gąbka wodę. Przez te lata przetaczały się różne zjawiska, jak każdemu z nas życie dostarczało zarówno pięknych wzruszeń, jak też szokujących doznań. Zmieniały się przy tym aparaty, pierwsze kompakty wyparł 6-milionowy, lustrzany Canon. Wielka szkoła, mój najwierniejszy druh i polepszacz życia, wiszący na pasku.
Minęło parę lat i pojawiał się świat średnioformatowych aparatów z kwadratową matówką, która, gdy się na nią spojrzało, dawała odczucie pełniejszego istnienia po tej drugiej stronie lustra. Inny świat, wstrzymany. Bardziej tantryczny. Z zamrożeniem chwili, pomiędzy decyzją, wstrzymaną sprawnym już okiem, skorelowanym z wewnętrzną intuicją estetyczną, decyzją o naciśnięciu i naświetleniu. Dlaczego teraz, a nie później? Bezpowrotnie, już bez przycisku delete i tej szalonej, błyskawicznej ocenie cyfrowego polaroida na monitorku ścianki aparatu. Może to przesterowanie widzenia. Z nastawienia na wierzchołek spektrum widzialnego, na continuum czasoprzestrzenne, na obserwację relacji przyczynowo- skutkowych, przeszedłem na rejestrację fantomowych migawek, zauważonych przez przestrzeń w umyśle, gdzie stykają się na niewidocznej granicy, świadomość z nieświadomością. To uczucie, gdy czujesz, że ona jest, że jest też Tobą, że możesz mówić pełniej, niespieszniej. Coś w Tobie przemawia do Ciebie. Tak właśnie działała wówczas ta moja fotografia. Tak pewnie działa u większości ludzi, którzy przeszli pewien podstawowy etap atawistycznego głaskania puszek i szkieł jak magicznych amuletów. Puszki, voodo kapliczki, zawieszone na szyi, oswojone, nauczone transportować i opisywać wewnętrzny świat obrazami zaczerpniętymi ze świata zewnętrznego.
Tutaj powinien rysować się kolejny etap ewolucji świadomego twórcy, który sięgnął po to medium. Oddzielenie się od niewoli, jaka nieuchronnie wytwarza się na dwóch osiach, pomiędzy świeżo wykształconą umiejętnością podprogowego widzenia a koniecznością jego zarejestrowania Prowadzenia dialogu z doświadczanym, zestawionym układem połączonych we wrażenie synaps i magiczną puszką voodoo, zawieszoną na szyi. Tutaj powinien pojawić się notatnik, kolejny tantryczny wstrzymywacz. Rejestrator coraz bardziej symbolicznych wrażeń, przełożonych na język literatury własnej. Może to jest jakiś pomysł, aby z lekka zdziwaczeć i przerobić swoją lustrzankę, czy też średnioformatowego Hasselblada na dyktafon i chodzić z nim na szyi, po świecie, po krzakach, lasach i ulicach i zapisywać głosem co czuję, gdy coś widzę. Czy rytm kroków zestalił się już z rytmem pulsującej w żyłach krwi? Po co robić miliardowe już zdjęcie, moja rola pierwszej dywizji posługaczy cyfrowych puszek na froncie rewolucji internetu już się dawno skończyła. System nie miał w planach płacić komukolwiek, jakiekolwiek renty wojenne, za straty finansowe, czasowe, emocjonalne, rodzinne, a więc zostaliśmy po prostu wykorzystani do stworzenia podstaw pod jeden wielki super algorytm przenoszący niezgrabny świat znany z komputerowej gry The Sims w skomplikowaną alternatywną rzeczywistość opisującą statystyczną jednostkę biologiczną zwaną niegdyś homo-sapiens.
Przechodząc pomiędzy wzmiankowanymi półkami, alejami i szpalerami, gdzie po bokach prężą się najnowsze dzieła konstruktorów elektroniki użytkowej przyglądałem się staranniej etykietom, opisom technicznym, cóż to one nie mają i jak fajnie nie działają. Moją uwagę zwrócił jeden z opisów, często zostawiany, jakby bezradnie pustym. Światłosiła - piękne określenie. Pradawne. Cudnie to wygląda w skali Układu Słonecznego.