Lou Bopp portretuje legendy bluesa
Clarksdale. Tam wszystko się zaczęło. To stamtąd pochodzą historie o Robercie Johnsonie i jego pakcie z diabłem, to właśnie tam, w centralnej części stanu Mississippi, narodził się słynny "delta blues".
Lou Bopp na miejsce dotarł motocyklem, podążając Route 61 ze swojego domu w Missouri. Mimo listy klientów obfitujących w najważniejsze magazyny i największe korporacje, fotograf postanowił ten projekt realizować z czystej pasji. Zaczął od jednodniowej wycieczki. Na tym zresztą miał poprzestać, ale 24 godziny to za mało - pierwszy jego wojaż rozciągnął się do czterech dni, które spędził na poszukiwaniu sylwetek kojarzonych z muzyką bluesową. Było warto: uwiecznił wówczas Big George’a Rocka i Roberta "Wolfmana" Belfoura. Poznał ponadto lokalnego pisarza, dzięki któremu nawiązał kontakt z kolejnymi, wielkimi artystami.
"Każdemu płaciłem za pozowanie. Ich czas jest cenny, tak samo jak i mój. Należy to uszanować", mówił Bopp pytany przez redakcję Photo District News. W krótkim wywiadzie ze Slate dodawał: "Wielu z nich jest tak dobrych, jak sam B.B. King. Nie są na tyle rozpoznawalni, ale równie istotni".
Bopp rozpoczął cykl "Portraits of the Blues" jeszcze w 2008 roku. Wciąż go rozwija, mając w portfolio ok. 80 twarzy. "Mniej więcej połowy tych ludzi nie ma już z nami", zauważa. Niektórych muzyków, jak Wesleya "Junebuga" Jeffersona, Lou uwieczniał na kilka dni przed śmiercią.
W przeciwieństwie do większości zleceń komercyjnych, projekt bluesowy Bopp realizuje samodzielnie. Podróżuje w pojedynkę, korzysta przede wszystkim z naturalnego światła i stara się sylwetki swoich bohaterów oddać w jak najbardziej naturalny sposób. Nie dokumentuje koncertów - skupia się raczej na tym, co widać za sceną, w domach artystów czy ich ulubionych barach.
Zobacz projekt "Portraits of the Blues"
Na stronie Lou Boppa znajdziecie wszystkie do tej pory wykonane portrety amerykańskich bluesmanów. Warto też zapoznać się z jego pozostałą twórczością - to w końcu fotograf światowej klasy.