Fotograf w podróży - nie zmarnuj jedynej szansy Jacek Bonecki
Zwykły letni dzień, wakacje, do obiadu plaża, a potem planowane spotkanie klasowe po 20 latach. Rocznice matury mają to do siebie, że elektryzują, konsolidują dawne znajomości na chwile i upływają na kolejne lata. Jako obywatel, który zawsze dokumentował życie klasy, na spotkanie zabrałem aparat, aby i tym razem wpisać nas w historię. Moje klasowe zdjęcia to ciekawe zjawisko, bo wszyscy chętnie się fotografują, wiedząc, że szansa, iż zobaczą kiedyś te zdjęcia jest, delikatnie mówiąc, średnia. Siedzimy sobie w kafejce na plaży, mamy wyśmienite humory, licytujemy się wspomnieniami i anegdotami, wykonuję szereg zdjęć roześmianych koleżanek. Piwo smakuje wybornie. I nagle znikam, bez słowa, jakbym dostał maila od Boga. Nikogo to nie zdziwiło, przeciwnie. Komentarz mógł być tylko jeden: ten gość się nic nie zmienił.
Na horyzoncie zobaczyłem kłębiące się chmury. Zbliżała się taka nawałnica, iż miało się wrażenie, że za chwilę świat się skończy. Zrobiło się ciemno, cicho i złowieszczo. Morze zrobiło się gładkie i nierealne. Zacząłem rejestrować te chwile, fotografowałem zjawisko na niebie i szukałem tematu, który mógłby się z tym zderzyć. Ale jestem na plaży. Dookoła piach i woda, a czas ucieka, za chwile spadnie ściana wody i będzie po zabawie. Miałem zaledwie kilka minut na zdjęcie. Próbowałem fotografii formalnej, niebieska wieża ratowników na tle chmur. Kosze plażowe, zamki na piasku. To wszystko było mocno naciągane i średnio atrakcyjne wizualnie. W międzyczasie ludzie pospiesznie opuścili plażę i zrobiło się zupełnie pusto. Być może dzięki temu zobaczyłem - jak biały żagiel na oceanie - dziewczynkę bawiącą się w wodzie. Scena zupełnie surrealistyczna. Ona, oaza spokoju i radości, na tle nadciągającej nawałnicy. Do tego tradycyjny dla burzy nad morzem, nastrojowy sos w postaci ciężkiego "looku", kontrastu i, jak ja to nazywam, błyszczącego światła. Natychmiast pobiegłem w stronę dziewczynki, niby niewinnie zacząłem robić zdjęcia chmur, aby jej nie wystraszyć. Jej rodzice pospiesznie zwijali ekwipunek plażowy. A ona nic sobie z tego nie robiąc, już ubrana, korzystała z ostatnich chwil na plaży, brodząc po kolana w wodzie.
Decyzja była oczywista: założyć szeroki kąt, aby objąć niebo jak najszerzej, potem doskoczyć do dziewczynki jak najbliżej, aby stała się elementem dominującym w kadrze. Nie mogłem być zbyt blisko, ale też nie za daleko. Zdawałem sobie sprawę że, kiedy podejdę bliżej, mała może uciec na brzeg. Miałem tylko jeden strzał. Skupiłem się, aby dobrze go wykorzystać. Spojrzałem w wizjer, czy wszystkie parametry ekspozycji są ok, zwłaszcza czy czas ekspozycji nie jest za długi. Nie chciałem, aby moje zdjęcia były poruszone. Włączyłem korektę ekspozycji na minus jeden, aby zdjęcie bardziej przyciemnić. Wiedziałem, że przy białej koszulce da to dobry efekt niskiego klucza. Kiedy byłem wszystkiego pewny, a trwało to sekundy wielu szybkich decyzji, zrobiłem zdjęcie. Za chwilę pękło niebo, wylały się strugi wody. Wracam do znajomych kompletnie przemoknięty, ale zadowolony, jak mało kiedy. Nikt nawet tego nie skomentował, w końcu znamy się ponad 20 lat.