Fujifilm X-M1 [pierwsze wrażenia] Maciej Zieliński
U trzymany w stylistyce retro korpus X-M1, jest zauważalnie mniejszy od X-E1 oraz X-PRO1, wymiarami (116,9 x 66,5 x 39 mm) przypomina nawet bardziej zaawansowany kompakt Finepix X20. Bynajmniej nie jest jednak najmniejszym bezlusterkowcem na rynku - jeszcze mniejszym body mogą pochwalić się konkurencyjne Canon EOS M (108,6 x 66,5 x 32,3 mm), Sony NEX-3N (109,9 x 62 x 34,6 mm) jak i Samsung NX2000 (119 x 64,5 x 35,7 mm). Mniejsze będą też wyposażone amatorskie konstrukcje z rodziny Micro 4/3. W stosunku do lustrzanek z matrycą formatu APS-C, jest to jednak konstrukcja wręcz filigranowa.
Aparat jest też stosunkowo lekki, na co wpływ miały niewątpliwie zastosowane materiały - bardzo starannie wykonane elementy obudowy, to przede wszystkim odlewy z tworzyw sztucznych. W wyższych modelach X-E1 oraz flagowym X-Pro1 konstrukcję spina monolityczny panel wykonany z cięższych, choć bardziej wytrzymałych stopów. By odchudzić wymiary, wagę, ale również cenę aparatu, japoński producent postanowił zrezygnować w X-M1 z wbudowanego wizjera. Do kadrowania służy wyłącznie tylny, 3-calowy ekran LCD, o lepszej niż u starszych braci rozdzielczości 1,2 Mp. Szkoda, że nie jest dotykowy. Brak wizjera może być kłopotliwy podczas pracy w ostrym słońcu, gdy kontrast i jasność ekranu wyraźnie spadają, Fujifilm nie ma też w ofercie zewnętrznego, opcjonalnego celownika EVF.
Czy korpus jest wygodny? Jeśli podepniemy do niego obiektyw typu pancake (np. XF 27 mm f/2,8), możemy spokojnie fotografować trzymając go w jednej ręce. Dłuższe szkło zaczyna "ciagnąć" do przodu i chwyt nie jest już tak pewny. Również systematyka wydaje się być zaprojektowana do pracy oburącz. Tylne pokrętło ustawiono w pionie, a ponieważ obsługujemy je prawym kciukiem, tylko dodatkowe podparcie gwarantuje wygodną pracę. Samo pokrętło (podobnie jak te umieszczone na górnej ściance) pracuje precyzyjnie i z wyraźnym skokiem, ponadto możemy je wcisnąć, dzięki czemu podczas przeglądania zdjęć, szybko wyświetlimy powiększenie 100% by np. ocenić ostrość. Jak na konstrukcję amatorską, X-M1 daje szybki dostęp do zaskakująco wielu parametrów - zastosowano pokrętło trybów, przyciski nawigatora są dwu-funkcyjne, mamy też znany z wyższych modeli przycisk Q, wyświetlający na ekranie szybkie menu, czyli 16 kluczowych ustawień. Ergonomię poprawia również solidny odchylany o 90 stopni w górę i w dół ekran LCD.
Do szybkości działania nie mamy większych zastrzeżeń - podobnie jak wszystkie aparaty z rodziny X, również X-M1 ma czasem problem z wybudzeniem się z trybu uśpienia (dość wstydliwa przypadłość), poza tym start, nawigacja czy usuwanie zdjęć odbywa sie szybko i bez zbytecznych opóźnień. Możliwości bufora i autofocusa sprawdzimy dopiero w pełnym teście, ale już teraz możemy powiedzieć, że do dyspozycji mamy bardzo przyzwoity tryb seryjny 5,6 kl./s oraz szybki choć wyczuwalnie wolniejszy od konkurencji (zwłaszcza w porównaniu z Samsungiem Olympusem i Panasonikiem) autofocus oparty na detekcji kontrastu.
Bardzo ważną informacją jest fakt, że X-M1 wyposażono w ten sam, co w zaawansowany model X-Pro1, znakomity sensor X-Trans, czyli pozbawioną dolnoprzepustowego filtra, 16-milionową matrycę formatu APS-C. Wspierana przez procesor EXR II pracuje w bardzo szerokim zakresie czułości ISO 100–25 600. Czy inżynierowie poprawili jeszcze osiągi matrycy? O tym również przekonamy się dopiero po wnikliwych testach aparatu. Już dziś polecamy więc wrześniowe wydanie Digital Camera Polska!