Pete Souza - fotograf prezydenta
PROfil |
Pete Souza Pete Souza był głównym fotografem Białego Domu w czasie prezydentury Baracka Obamy i oficjalnym fotografem prezydenta Ronalda Reagana w latach 80. Pracował także jako fotoreporter w Chicago Tribune i był jednym z pierwszych fotografów, którzy dokumentowali upadek Kabulu po atakach terrorystycznych z 11 września. W 2017 roku książka Pete'a Obama: An Intimate Portrait zadebiutowała na pierwszym miejscu listy bestselerów The New York Times. www.petesouza.com |
W swojej najnowszej książce zatytułowanej Shade: A Tale of Two Presidents Pete Souza daje aż nadto to zrozumienia, że nie jest fanem prezydentury Donalda Trumpa. Książka, która szybko znalazła się na pierwszym miejscu listy bestsellerów The New York Times, to studium kontrastu między obydwoma prezydenturami i opowieść o ludziach z administracji Obamy i Trumpa przedstawionych w postaci serii wizualnych zestawień. Kontrasty te stały się wyraźnie widoczne wkrótce po inauguracji prezydentury Trumpa, wtedy to Pete zaczął używać swojego konta na Instagramie do publikowania zdjęć Obamy w kontrze do aktualnych decyzji i zachowań nowego lokatora Białego Domu. Na przykład kontrowersyjnemu zarządzeniu Trumpa o zakazie przyjmowania imigrantów z krajów muzułmańskich Souza przeciwstawił fotografię uśmiechniętego Obamy, rozmawiającego z dziewczynką z rodziny uchodźców. Od czasu publikacji Shade Souza był gościem wielu programów i udzielił wywiadów stacjom telewizyjnym z całego kraju. Nam również udało się z nim porozmawiać.
Co sprawiło, że zdecydowałeś się tym zająć?
Mówiłem już wielokrotnie, że gdyby kto inny został wybrany na prezydenta, nie zrobiłbym tego. Jako fotograf pracujący dla prezydenta Obamy, a jeszcze wcześniej dla prezydenta Reagana, uważam, że obecnie Stany Zjednoczone mają na tym stanowisku osobę niegodną tego urzędu z uwagi na sposób, w jaki lekceważy on innych ludzi. Ponieważ moje konto na Instagramie obserwuje wielu internautów, poczułem się w obowiązku zabrać głos w dyskusji.
Czy, kiedy Trump kandydował na prezydenta USA, myślałeś, że może się to tak skończyć?
Absolutnie nie, a to przede wszystkim dlatego, że w ogóle nie brałem pod uwagę tego, że może on wygrać wybory. Nie sądziłem, że to możliwe, więc zupełnie nie zastanawiałem się nad tym, aż do momentu zaprzysiężenia. Cały ten dzień – ostatni dzień prezydentury Obamy, a pierwszy sprawowania urzędu przez Trumpa – był niezwykle surrealistycznym momentem w naszej historii. Tego dnia coraz bardziej zacząłem się martwić tym, jakie szkody może wyrządzić naszemu krajowi ten facet.
To był dziwny dzień. Czy był to także Twój ostatni dzień jako fotografa Obamy?
Ostatnie opublikowane w książce zdjęcie zostało zrobione w południe 20 stycznia, ale w rzeczywistości towarzyszyłem mu jeszcze jako fotograf w podróży do Palm Springs. W naszym kraju ustępujący prezydent może po raz ostatni skorzystać z Air Force One i Barack oraz Michelle polecieli do Kalifornii, więc wsiadłem do samolotu wraz z nimi i robiłem jeszcze zdjęcia na pokładzie. Później wróciłem nim do Waszyngtonu.
Miałeś niezwykłą możliwość przyglądania się z bliska prezydenturze zarówno Obamy, jak i Reagana. Czy każdy z nich inaczej reagował na Twoją obecność?
Czasy Regana, lata 80. to była zupełnie inna epoka. Byłem młodym chłopakiem, a Reagan miał 70 lat. Nie byłem jego głównym fotografem, więc nie miałem możliwości tak swobodnego robienia mu zdjęć, jak w przypadku prezydenta Obamy. Jeśli chodzi o wykorzystywanie fotografii, to wydaje mi się, że ludzie z administracji Reagana używali moich zdjęć w podobny sposób jak prezydent Obama – z tą jedną wielką różnicą, że Obama sprawował swój urząd w czasach gwałtownego rozkwitu mediów społecznościowych. Ludzie Obamy używali zdecydowanie więcej i częściej moich zdjęć, niż miało to miejsce za czasów Reagana, właśnie z powodu olbrzymiej popularności tych mediów.
Czy to oznacza, że miałeś większą swobodę w Białym Domu, kiedy mieszkał w nim Obama?
Baracka Obamę znałem już wtedy od czterech lat. Możliwość towarzyszenia mu we wszystkim, czym się zajmował, zawdzięczałem temu, że rozumiał on potrzebę tworzenia archiwum zdjęć o historycznym znaczeniu, a do tego ufał mi, pozwalając brać udział we wszystkich poufnych spotkaniach.
Mówiąc o poufnych spotkaniach, jedną z najbardziej znanych fotografii jest ta z zebrania podczas nalotu na Osamę bin Ladena. Czy to była najtrudniejsza sytuacja do sfotografowania, z jaką się zetknąłeś?
Trudna? Nie specjalnie. Niemniej nigdy wcześniej ani później nie uczestniczyłem w spotkaniu, na którym panowało takie napięcie czy niepokój.
Niektóre z Twoich najbardziej przejmujących zdjęć to obrazy z pogrzebu prezydenta Reagana. Jak się czułeś, uczestnicząc w tym wydarzeniu?
Byłem zaszczycony, że pani Reagan poprosiła mnie o zrobienie zdjęć podczas tej uroczystości. Trochę dziwnie było pójść na pogrzeb kogoś, kogo naprawdę dobrze znałeś i nie uczestniczyć w nim jako żałobnik, lecz fotoreporter. Myślę, że było to doświadczenie niezwykle trudne emocjonalnie, ponieważ starałem się robić dobre zdjęcia, ale jednocześnie pojawiało się w mojej głowie wiele obrazów z przeszłości. Opuściłem Biały Dom Reagana w styczniu 1989 roku, a zmarł on w roku 2004 roku; minęło więc 15 lat od czasu, kiedy towarzyszyłem mu każdego dnia.
Czy główną rolą fotografa Białego Domu jest bycie niezauważonym obserwatorem?
Zadaniem oficjalnego fotografa Białego Domu lub głównego fotografa Białego Domu jest wizualne udokumentowanie prezydentury dla przyszłych pokoleń. Zależy to jednak także od relacji łączącej prezydenta z jego fotografem oraz od tego, na ile ograniczone są jego możliwości uczestniczenia w różnych wydarzeniach, a także czy zwyczajnie wolno mu wszędzie wchodzić. Ale niezależnie od tego, kim jest fotograf, a kim prezydent, każde zdjęcie ląduje w końcu w miejscu zwanym w naszym kraju Archiwum Narodowym. Na przykład, jeśli wyszłabyś teraz na stronę Biblioteki Reagana, to mógłbyś obejrzeć każde zdjęcie, jakie kiedykolwiek zrobiłem, gdy pracowałem dla Reagana w Białym Domu. Z kolei wszystkie zdjęcia zrobione w czasie prezydentury Obamy znajdują się już w Archiwum Narodowym.
Ile zdjęć zrobiłeś podczas prezydentury Obamy?
Zarejestrowałem prawie 2 miliony ujęć. Sądzę, że tylko niewielki ich procent został opublikowany, w związku z czym prawdopodobnie 1,8 miliona z nich nigdy nie ujrzało światła dziennego.
Czy zdarzyło się kiedyś, że nie mogłeś robić zdjęć w Białym Domu i czy były jakieś historyczne wydarzenia, których nie sfotografowałeś?
Nie. Byłem tam przez cały czas. W ciągu ośmiu lat byłem tylko jeden dzień na zwolnieniu lekarskim, a przez pierwsze pięć lat nie brałem w ogóle urlopu. W ciągu ostatnich trzech lat co roku robiłem sobie tylko tygodniowe wakacje. Wyjeżdżałem za to na wczasy z rodziną Obamów, ponieważ kiedy jesteś prezydentem, coś ważnego może się wydarzyć także podczas urlopu. Uważałem więc, że najlepiej będzie, jeżeli udam się na wakacje w tym samym czasie i w to samo miejsce, co prezydent. Tak właśnie robiłem przez ostatnie trzy lata. Nie umknęły mi więc żadne istotne wydarzenia, że byłem zawsze tam, gdzie on. Już wcześniej podjąłem decyzję, że jeśli mam udokumentować jego prezydenturę, to nie da się przecież zawsze przewidzieć, co i kiedy się wydarzy – historia tworzy się cały czas.
Czy udzieliłeś jakiejś porady obecnemu głównemu fotografowi Białego Domu?
Shealah Craighead, fotografka Trumpa, została zatrudniona bardzo późno, tuż przed samą inauguracją, więc rozmawiałem z nią tylko przez telefon. Omawialiśmy głównie kwestie logistyczne, ale zaoferowałem jej swoją pomoc, niemniej nigdy się już do mnie nie odezwała. Byłem gotów udzielić jej wskazówek, ale tak naprawdę to o nie nie prosiła.
Co sprawiło – kiedy po raz pierwszy spotkałeś Obamę – że zdecydowałeś się zostać jego fotografem?
Pracowałem dla Chicago Tribune jako fotograf z Waszyngtonu, kiedy w 2004 roku Barack Obama został wybrany do Senatu. Kiedy przyjechał do Waszyngtonu, Tribune postanowiła przyjrzeć się mu bliżej podczas jego pierwszego roku pracy w Senacie. W tym celu potrzebowaliśmy robić mu zdjęcia, a ponieważ byliśmy gazetą z jego rodzinnego miasta, dostałem możliwość fotografowania go, jakiej nie otrzymał nikt inny. Właśnie wówczas, kiedy pracujesz z kimś tak blisko, poznajesz go trochę, a on z kolei zobaczył, jakie jest moje podejście do tego, co robię. Po tym pierwszym okresie towarzyszyłem mu także i w drugim roku jego zasiadania w Senacie, ponieważ nadal dokumentowałem jego działania na zlecenie Tribune. Myślę, że zbliżyło nas to do siebie na tyle, że kiedy został wybrany na prezydenta, poprosił mnie, abym został jego oficjalnym fotografem.
Od kogo czerpałeś inspirację do pracy? Kim byli Twoi bohaterowie i mentorzy?
Jeśli chodzi o pracę w Białym Domu to moim wzorem był Yoichi Okamoto, fotograf Lyndona Bainesa Johnsona, 36. prezydenta USA. Był on tak naprawdę pierwszym oficjalnym fotografem Białego Domu, który dokumentował prezydenturę dla przyszłych pokoleń. Prezydent Kennedy miał z kolei dwóch fotografów wojskowych, którzy robili mu zdjęcia na zmianę, ale nie mieli oni prawa uczestniczenia we wszystkich spotkaniach czy wydarzeniach. Kiedy LBJ przejął władzę po zabójstwie Kennedy’ego, zatrudnił Yoichi Okamoto i dał mu całkowitą swobodę. Dla mnie był facetem, który jako oficjalny fotograf Białego Domu zawsze bardzo wysoko ustawiał sobie poprzeczkę. Był dla mnie wzorem i moim celem było uzyskanie równie dużej swobody robienia zdjęć prezydentowi Obamie. Są to zupełnie inni ludzie – LBJ i prezydent Obama – i moje zdjęcia odzwierciedlają tę różnicę, ale jeśli chodzi o możliwość poruszania się po Białym Domu i sztukę fotografii, Okamoto był gościem, który mi imponował.
Poznałeś Obamę bardzo dobrze i jako osobę, i jako prezydenta. Czy ma on dwa oblicza?
Nie, nie wydaje mi się, by tak było. Uważam, że zostanie prezydentem nie zmienia tego, kim jesteś, lecz uwydatnia cechy twojej osobowości. Wiemy, jaki jest Donald Trump, dzięki temu, w jaki sposób zachowuje się publicznie. Prezydent Obama... być może jest nawet zabawniejszy i bardziej zdyscyplinowany, niż ludziom się wydaje. Nie chodzi o to, że jest inny, po prostu myślę, że wiele osób nie doświadczyło jego poczucia humoru tak jak ja, ani nie widzieli, jak skupiony potrafił być na swojej pracy.
Jakim aparatem fotografowałeś?
Używałem Canona EOS 5D Mark II, a następnie, kiedy pojawił się nowszy model, zacząłem robić zdjęcia korpusem 5D Mark III. Zwykle nosiłem dwa aparaty, jeden z przypiętym obiektywem szerokokątnym, a drugi z teleobiektywem. Kiedy byłem w Białym Domu używałem szkieł 35 mm, 50 mm i 135 mm, a w drugiej kolejności – już bardziej okazjonalnie – obiektywów 85 mm lub 24 mm. Kiedy Canon opracował drugą wersję swojego zoomu EF 24–70 mm i okazało się, że pozwala on robić naprawdę ostre zdjęcia, z niego też zacząłem korzystać dość często. Zawsze miałem przy sobie obiektyw 35 mm, ponieważ niektóre pokoje w Białym Domu były naprawdę słabo oświetlone. Na przykład to pełne napięcia zdjęcie z pokoju narad zostało zrobione za pomocą tego właśnie szkła.
A co z samym Gabinetem Owalnym, czy to miejsce, w którym dobrze robi się zdjęcia?
W ciągu dnia panuje w nim płaskie światło. Zimą i późną jesienią słońce znajduje się niżej nad horyzontem i wówczas do Gabinetu Owalnego wpada bezpośrednie światło słoneczne, które czasami tworzy inny rodzaj oświetlenia. Latem nie podobało mi się światło w tym pomieszczeniu, ponieważ słońce było za wysoko, a na drzewach znajdowały się liście, ale zimą i późną jesienią, kiedy liście opadły, a słońce znajdowało się niżej, mogłem korzystać z o wiele ciekawszego bezpośredniego światła wpadającego przez okna.
Czy masz jakieś jedno wyjątkowe wspomnienie z lat, jakie spędziłeś w Białym Domu?
Cóż, jednym z takich wyjątkowych wspomnień jest to, że tam się ożeniłem! Prezydent Obama nalegał, abyśmy zorganizowali nasz ślub w Ogrodzie Różanym.
A czym obecnie zajmujesz się jako fotograf?
Obie te książki sprawiły, że odłożyłem aparat na bok, ponieważ w ten czy w inny sposób poświęciłem im większość swojego czasu, niezależnie od tego, czy chodziło o edycję zdjęć, współpracę z grafikami, spotkania promocyjne czy też samo podpisywanie albumów. W 2019 roku będę miał w końcu więcej czasu na to, aby po raz pierwszy od inauguracji Trumpa znowu trochę pofotografować. Naprawdę mam nadzieję wyjść wreszcie gdzieś na zewnątrz i spróbować czegoś nowego.