Philip-Lorca diCorcia - między dokumentem a fikcją Bownik
Amerykański fotograf pochodzenia włoskiego Philip-Lorca diCorcia należy do najbardziej rozpoznawalnych współczesnych fotografów. Rozgłos przyniosły mu przede wszystkim ujęcia męskich prostytutek, wykonane w Los Angeles na początku lat 90. XX wieku. Ten zaangażowany społecznie projekt, zaprezentowany w 1993 r. w Museum of Modern Art w Nowym Jorku, przyniósł artyście uznanie i zwrócił uwagę krytyków sztuki.
Jego zdjęcia od początku kariery przedstawiały świat banalny, codzienny, ale jednocześnie mocno inscenizacyjnie przejaskrawiony. Na codzienne zdarzenie nakłada on odrealnione psychologiczne napięcie, te rozpoznawalne i starannie wyreżyserowane sytuacje emanują niewygodną sztucznością. Estetycznie pozwala sobie na sięganie do pozornie niepasujących do siebie technik i konwencji wizualnych. Fotografię streetową wykonuje przy pomocy warsztatu fotografa reklamowego, ukrywając lampy błyskowe w przestrzeni miejskiej lub inscenizuje w domach swoich przyjaciół sytuacje przypominające kadry z filmu, uzyskując wypreparowany obraz w nieprzygotowanym do tego miejscu.
W 1999 r. idzie o krok dalej w swojej wizji portretu miasta, po serii fotografii ulicznych, które przy pomocy lampy błyskowej wydobywały jedną osobę z szerokiego i gęstego krajobrazu, składającego się z chaotycznych przechodniów - tworzy bliskie, wycięte z tłumu portrety. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie metoda realizacji tych zdjęć. Na jednej z nowojorskich ulic montuje bardzo wysoko na rusztowaniu silną lampę błyskową. Jest jasno, dlatego nikt się nie orientuje, kiedy z odległości 20 metrów, sygnałem radiowym, Philip-Lorca diCorcia wyzwala błysk i tym samym realizuje jeden z najciekawszych portretów mieszkańców współczesnej metropolii. Doświetlając światło zastane, fotograf uzyskał wrażenie bliskości, intymności. Nieświadome osoby, wycięte przy pomocy sztuczki ze sztucznym światłem, wydają się odsłaniać przed nami skrywaną, głęboko ukrytą tożsamość. Proporcja między światłem a cieniem przypomina mistyczne obrazy, gdzie światło występuje w mniejszej ilości niż cień, ale wyraźnie dominuje w obrazie.
Albert Camus uważał, że chodząc po ulicach, człowiek jest jednocześnie tu i gdzieś indziej. Fotografie z cyklu "Heads" przedstawiają przekrój społeczny, są na zdjęciach młodzi i starsi, w garniturach i bluzach dresowych, z wąsami i bez, lecz kiedy oglądamy wszystkie te portrety, dostrzec możemy melancholię wspólną wszystkim. Tak jakby aparat fotograficzny w rękach diCorcia dokumentował świat istniejący, jednak bez uzbrojonego w soczewkę oka niewidoczny.
Z czterech tysięcy zdjęć, jakie powstały przez dwa lata na Times Square, artysta wybrał siedemnaście. W 2006 r. jedna z osób znajdujących się na zdjęciu pozwała fotografa i jego galerię za naruszenia praw do prywatnego wizerunku. Pozew został oddalony. Mimo to dla artysty ta sprawa stała się też powodem do przedstawienia swojej wizji fotografii ulicznej. Nie powinna ona być w tym projekcie ustawiana, wykreowana, zrekonstruowana, ponieważ nie przedstawiałaby prawdziwych dokumentalnych wartości. Jednak specyficzna i bardzo ingerująca w rzeczywistość technika rejestracji osób przebiegających pod rusztowaniem prowadzi do rozważenia pojęcia "dokument".
Philip-Lorca diCorcia sprawdza, gdzie są linie podziałów w fotografii, czy można je traktować serio, czy raczej bawić się, łącząc je ze sobą. Cykl "Heads" wydaje się być dokładnie na styku fotografii dokumentalnej i konceptualnej sztuki, to właściwy kierunek wizualny do przyjrzenia się nowoczesnemu i skomplikowanemu społeczeństwu.