Anja Niedringhaus - "Każdy ma swoją własną strategię przetrwania" Michał Staniul
Pod Hindukuszem zbliżały się wybory prezydenckie. Afgańczycy mieli zadecydować, kto pokieruje ich państwem, gdy z kraju wycofa się większość zachodnich żołnierzy. Z każdą dobą sytuacja stawała się coraz bardziej napięta; talibowie od tygodni grozili, że elekcje nie przebiegną spokojnie. Jako jeden z głównych obiektywów Associated Press w Afganistanie, Anja Niedringhaus miała więc co robić - chwilę wcześniej wysłała do centrali fotoesej o afgańskich kobietach i kampanii wyborczej, a już czekały na nią kolejne zlecenia.
Wieczorem 1 kwietnia 2014 roku znalazła jednak chwilę na lekturę. O 21:22 poleciła na Twitterze artykuł kolegi po fachu, który wspominał ich wspólnego znajomego: zabitego dziesięć dni wcześniej, wraz z żoną i dwójką małych dzieci, afgańskiego fotografa AFP Sardara Ahmeda. "Nigdy nie czułem się tak załamany i zdewastowany (…). Wieści o jego śmierci uderzyły w morale całego naszego środowiska", przyznawał autor. "Poruszający hołd", skomentowała Anja. Nie mogła wiedzieć, że wkrótce w podobnych słowach dziennikarze z całego świata będą pisać o niej. To była jej ostatnia publiczna wiadomość.
4 kwietnia Niedringhaus wyruszyła razem ze swoją wieloletnią przyjaciółką z AP, Kanadyjką Kathy Dannon, do wschodniej prowincji Chost. Leżąc przy porowatej granicy z Pakistanem, region od dawna uchodził za jeden z najniebezpieczniejszych obszarów w kraju. "Na tym polega moja rola. Cieszę się, że mogę tam jechać" - mówiła dzień wcześniej znajomemu, który próbował wyperswadować jej podróż.
Według planu, obie dziennikarki miały poruszać się razem z konwojem dostarczającym listy wyborcze do odległego dystryktu Toni. Gdy karawana zatrzymała się przy jednym z punktów kontrolnych, Niedringhaus zrobiła kilka zdjęć i schowała się przed deszczem w wynajętym samochodzie. Wtedy do auta podszedł dowódca posterunku. Nim żołnierze z eskorty zdążyli zareagować, policjant krzyknął "Allahu Akbar" i ostrzelał ze swojego kałasznikowa tylne siedzenia. Dannon odniosła ciężkie rany, lecz udało się ją uratować. Niedringhaus zginęła na miejscu.
"Nie wiemy jeszcze dokładnie, co kierowało napastnikiem, ale w poprzednich latach było sporo tzw. ataków »green on blue«: członków afgańskich sił bezpieczeństwa, policjantów lub żołnierzy, którzy spontanicznie rzucali się na zagraniczne oddziały pracujące z nimi" - mówił krótko po strzelaninie Graeme Smith, analityk z kabulskiego oddziału International Crisis Group. "Wiele z tych napadów wynika z czystej frustracji, nie wiążą się wcale z talibami. Ludzie są wściekli z powodu NATO-wskich pomyłek, a antyzachodnie nastroje wzrastają, także wśród zwykłych Afgańczyków" - dodał. "Według zaprzyjaźnionej z Niedringhaus reporterki Kate Clark, motywem mordercy mogła być chęć zemsty na obcokrajowcach - nieco wcześniej, amerykańskie bomby miały zabić jego bliskich".
Ironię stanowi fakt, że na cel obrał dziennikarkę, która uchodziła za humanitarystkę, bardzo często pochylającą się nad tragediami takimi, jak jego.
Wczesna fascynacja
Niektórzy zostają fotoreporterami przez przypadek, inni długo dojrzewają do obrania takiej drogi. Urodzona w roku 1965 Niedringaus nie potrzebowała ani zrządzenia losu, ani czasu - już w wieku 17 lat, jako wolny strzelec, pracowała z aparatem w ręku dla lokalnych gazet w Niemczech Zachodnich. Upadek Muru Berlińskiego dał jej pierwszą szansę zmierzenia się z wielkim tematem. Zdjęcia, które wykonała dla Göttinger Tageblatt, stały się jej biletem do międzynarodowej kariery. W 1990 r. otrzymała propozycję od jednego z najważniejszych graczy na rynku - European Pressphoto Agency. Po pewnym czasie, zostanie głównym fotoreporterem agencji.
Jako korespondentka EPA, Anja spędziła blisko dziesięć lat, relacjonując konflikty na Bałkanach. Jechała wszędzie, gdzie coś się działo: do Chorwacji, Serbii, Bośni, Kosowa i Albanii. Chociaż była jedną z nielicznych kobiet w zawodzie, nie odrzucała nawet najtrudniejszych, frontowych zleceń. Ale w przeciwieństwie do wielu kolegów, nie potrzebowała litrów whisky, by poradzić sobie z horrorami, które widziała.
"»Łatwo dostać się na pole walki«, powiedziała kiedyś, »lecz znacznie trudniej wydostać się z niego nietkniętym «. Wielu korespondentów i fotografów wojennych gorzknieje, traci nadzieję, lub po prostu zamienia się w cyników. Ale nie Niedringhaus", pisał jej znajomy z niemieckiego Spiegla, Christoph Reuter. "Każdy ma swoją własną strategię przetrwania. Dla Anji był to śmiech. Gdy znajdowała się w ostrzeliwanym Sarajewie, przygarnęła zbłąkanego psa, którego nazwała Butros Butros - po Sekretarzu Generalnym ONZ", wspominał. Kiedy wracała do Europy, zazwyczaj zaszywała się na gospodarstwie pod Kassel, gdzie mieszkała z siostrą. Swój apartament w Genewie odwiedzała rzadko.
Punktem zwrotnym w życiu niemieckiej fotografki okazały się zamachy z 11 września. Wojna z terroryzmem zaciągnęła ją na Bliski Wschód, zwłaszcza do kraju, który pokochała wyjątkowo mocno: Afganistanu. "To trudne miejsce, ale Anja zawsze miała do niego słabość. Afganistan potrafi rozkochać Cię w najbardziej niespodziewanym momencie, zwłaszcza gdy uda ci się oddalić od oddziałów z Ameryki czy Niemiec i poznać ludzi", pisał Reuter.
Ludzie byli najczęstszym tematem jej zdjęć. Jako korespondentka Associated Press (na kontrakcie od 2002 r.) poświęcała wiele energii portretom pojedynczych osób: kobiet, uczniów, starców, żołnierzy. "Portret jest najważniejszy. Nie chcę nikomu wykradać emocji, fotografować z ukrycia, strzelać z zaskoczenia. Nienawidzę zresztą tego terminu: strzelać zdjęcie. Potrzeba kontaktu wzrokowego, jakiejś relacji, a przede wszystkim czasu" - tłumaczyła. Przyjaciele podkreślają, że nierzadko śledziła losy swoich bohaterów, tak jak ciężko rannego amerykańskiego żołnierza, którego odnalazła w USA po sześciu miesiącach.
Radość narodzin, rozpacz straty, strach, znużenie - obrazy Niedringhaus ukazywały, że emocje te wyglądają tak samo pod Hindukuszem, w Iraku, Pakistanie, Libii, Strefie Gazy i Kuwejcie. Nie oznacza to, że była powtarzalna. "Kreatywność to w tym zawodzenie podstawa. Jeśli ją stracisz, pomyśl o czymś innym, załóż pub" - mówiła w jednym z wywiadów. Chociaż jej najsłynniejsze fotografie to kolorowe klisze, do końca życia była ogromną fanką czarno-białych zdjęć. "Gdy zaczynałam, ograniczenia techniczne często narzucały konieczność używania takich barw. Z czasem tak mi zostało. Dziś już chyba trochę myślę w czerni i bieli" - żartowała.
Pierwsza Niemka z Pulitzerem
Za chęć bycia blisko ludzi i wydarzeń, wielokrotnie płaciła wysoką cenę. Pierwszego dnia pracy w Sarajewie została trafiona przez serbskiego snajpera. Uratowała ją kamizelka kuloodporna. W 1997 r. policyjny wóz zmiażdżył jej stopę, gdy uwieczniała protesty w Belgradzie. Rok później w Kosowie eksplozja granatu wypchnęła ją z auta, a niedługo potem Anja przez 20 minut znajdowała się pod ostrzałem bombowców NATO, które omyłkowo uznały grupę dziennikarzy za serbski konwój wojskowy. Podobne przeżycie w Libii skłoniło ją do powrotu do starego nawyku - palenia papierosów. "Bengazi było dzisiaj piekłem", napisała. Mimo tego, nie zwalniała.
Obok umiejętności technicznych, to właśnie ta determinacja wyróżniała ją na tle innych. W 2005 r. wraz z grupą fotoreporterów Associated Press otrzymała nagrodę Pulitzera za serię zdjęć z Iraku. W tym samym czasie, International Women's Media Foundation przyznała jej prestiżową Courage in Journalism Award. Doceniali ją także możni tego świata. W 2006 r. poruszony jej pracą miliarder Warren Buffet pokrył koszty rocznego studium dziennikarstwa, na które dostała się na Harvardzie.
W Afganistanie Niedringhaus planowała zostać długo - znacznie dłużej, niż większość oddziałów NATO. "Jeśli w coś wierzyła, jeśli była przekonana, że postępuje słusznie, nie dało się jej przekonać, by odpuściła" - opisywał ją kolega z redakcji, Robert Reid. Dziś już wiemy, że jakaś jej cząstka pozostanie pod Hindukuszem na zawsze. Anja Niedringhaus miała 48 lat.