Jak się żyje w Eldorado Tomasz Wiech
Dawno, dawno temu nie było aparatów cyfrowych, a odbitki robiło się samemu pod powiększalnikiem w łazience. Na zdjęcie czekało się długo i wymagało to dużo cierpliwości. Tę baśń każdy zna. Każdy też wie, że potem przyszła rewolucja. Pojawiły się cyfrowe matryce. Taśma filmowa powoli stawała się zbędna.
Jeżeli przyjrzymy się tej rewolucji to jej istota nie tkwi jednak w samym aparacie, ale w tym, co ze zdjęciem dzieje się potem. Bardziej zmieniło fotografię powstanie stron www, programów pocztowych i mediów społecznościowych, niż najbardziej cyfrowe z cyfrowych technologii. Nawet wyprodukowanie aparatu Canon 5D mark LXXIV zmieniłoby niewiele, gdyby nie te nowe formy rozpowszechniania fotografii.
Pamiętam, że sam doświadczyłem olśnienia, gdy pojawiła się możliwość korzystania z internetu. Gdy po raz pierwszy wszedłem na stronę Agencji Magnum poczułem się jak odkrywca Eldorado. Wcześniej zdjęcia światowej sławy fotografów śledziłem w fotograficznych miesięcznikach i kilku albumach w księgarni. Na stronie www.magnumarchive.com było wszystko. Całe materiały. Od pierwszego do ostatniego zdjęcia. Wreszcie zobaczyłem fotografie, o których wcześniej tylko czytałem. Namiętnie chodziłem do kafejek internetowych i zdjęcie po zdjęciu kopiowałem na dyskietki, żebym mógł oglądać je u siebie w domu.
Minęło kilkanaście lat i żyjemy w zupełnie innej rzeczywistości. Do New York Timesa jest tak samo daleko jak do Gazety Wyborczej, a MoMa leży niedużo dalej niż Zachęta. Mamy międzynarodowe festiwale i dostęp do informacji o nich, mamy konkursy fotograficzne i internetowe portale o fotografii. Komu mało ten może śledzić blogi i funpage'e prowadzone przez samych fotografów, a dzięki kontu PayPal w internetowych, globalnych księgarniach można zakupić albumy fotograficzne publikowane na całym świecie.
Czy ten ocean fotografii jest pozytywny? Mam kilka wątpliwości... Śledząc to, co zamieszcza się o fotografii w internecie ma się do czynienia z nieustannym szumem. Można codziennie oglądać materiały z całego świata, można czytać recenzje, felietony i teksty teoretyczne. I wiele z nich jest bardzo dobrych. Pytanie tylko, ile można fotografii przyswoić, zarówno na poziomie indywidualnym, jak i społecznym. Wydaje mi się, że w pewnym momencie następuje znużenie. Oglądamy kolejne fotografie, kolejne materiały, kolejne projekty, a za chwilę kolejne i kolejne i jeszcze kolejne i brakuje już czasu na to, by fotografia zadziałała głębiej niż tylko jako chwilowy zachwyt.
Nie ma też refleksji nad tym, co jest bardziej, a co mniej ważne. Zdjęcia z konfliktu z Syrii pokazywane są na tych samych platformach, co reportaże z pokazów mody. To prowadzi do sporej relatywizacji przekazów o różnej skali ciężkości i być może do znieczulenia na obraz. Po drugie, cały ten fotograficzno-internetowy interes nie przewiduje zysku dla samych fotografów. Fotograficzne portale, blogi, Tumblry czy Instagramy jedyny zysk jaki przewidują dla fotografa to możliwość pokazania się. Płynie do nas przekaz, że jest to nowa forma biznesu. Być może...
Mamy też międzynarodowe konkursy, które dbają o to, by fotografia cały czas była ważna i doceniana. Takie konkursy to dobry biznes, bo najczęściej należy za swoje zgłoszenie zapłacić. Aby do tego nakłonić oprócz jednego czy dwóch zwycięzców publikuje się długie listy nominowanych. W ten sposób zapewnia się większą ilość szczęścia. Nominacja staje się celem. Po nominacji pozostaje nobilitacja. I nic poza tym. No można jeszcze pochwalić się tym na swoim funpage'u. A konkursów jest multum!
Czy kiedyś było lepiej? Nie wiem. Na pewno fotografii było mniej i była rozpowszechniana bardziej lokalnie. Były to też czasy gdy fotograficzny biznes opierał się tylko na prasie i galeriach. Gazety kupowały zdjęcia do publikacji, a galerie dzieliły się zyskiem z autorem, gdy sprzedały jego pracę. No ale to było dawno, dawno temu.