Co nowego w Afryce, a dokładnie w Kenii? Tomasz Wiech
Zaglądam na strony światowych agencji fotograficznych: Magnum, VII, VU, Noor. Wszystkie one stawiają na przemyślaną, autorską, fotograficzną wypowiedź. Wpisuję hasło "Nairobi" - nazwę stolicy Kenii. Agencja VU ma jedynie fotografie z największego slumsu w mieście - z Kibery. Agencja VII prezentuje zdjęcia z ataku bombowego na ambasadę USA w 1998 roku, zdjęcia z plemiennych zamieszek powyborczych i fotografię wizytującego Kenię Baracka Obamy. Najwięcej zdjęć jest w zasobach Agencji Magnum. Króluje na nich slums Kibera. Najefektowniej wygląda o zachodzie słońca, wieczorem. Są też zdjęcia z zamachów bombowych i duży materiał Paulo Pelllegrina "Dark side of Nairobi". Łatwo sobie wyobrazić jakiego rodzaju są to zdjęcia. Dla równowagi udało mi się znaleźć serię ukazującą białych żyjących w Afryce, zrealizowaną przez Martina Parra. Parr jak to Parr - kąśliwy. Mimo wszystko niezbyt wiele jest tych fotografii...
Kenia to jeden z najbogatszych krajów regionu, o ciągłym dodatnim przyroście PKB. Nairobi to duże miasto, z centrum pełnym wieżowców, ogromnym, modernistycznym kampusem uniwersyteckim, dzielnicami willowymi zamieszkanymi przez bardzo bogatych Kenijczyków. Tego nie widać na zdjęciach światowych agencji fotograficznych. Dominuje bieda i przemoc. Stosując prostą analogię to tak, jakby o Warszawie opowiadać tylko przez pryzmat Pragi czy Woli i przestępczości na blokowiskach, nie wspominając o istniejących centrach handlowych, metrze, biurowcach, modnych kawiarniach i rozległych parkach.
Afryka to biedny, pełen kontrastów kontynent. Trudno temu zaprzeczyć. Sprawiedliwość wymaga, żeby zająć się wszystkimi związanymi z nią tematami, nawet jeżeli stanowią jedynie niewielki procent całości. Bogaci Afrykańczycy, chińskie i indyjskie inwestycje, wszechobecna religijność, studenci na uniwersytecie, codzienne życie dużego miasta - tego nie ma w zasobach światowych agencji fotograficznych. A mogłoby być.
Małe blaszane domy, brak kanalizacji, góry gnijących odpadów. Slums to z pozoru świat odcięty od codziennego życia bogatszej części miasta. Jednak gdy przejdzie się jego uliczkami i porozmawia z kilkoma mieszkańcami, to okazuje się, że większość tych ludzi pracuje w centrum Nairobi.
Mieszkańcy Kibery czy Mathare to pracownicy fabryk, kelnerzy, sprzedawcy, nocni stróże, i żeby ich spotkać, wystarczy czasami pójść do najbliższego sklepu na zakupy. Nie zarabiają tyle, żeby było ich stać na wynajęcie mieszkania w mieście. Wynajmują blaszak w slumsie, a do pracy wędrują piechotą, bo tak taniej.
Z kolorowych fotografii slumsu znajdujących się na stronach agencji fotograficznych nigdy nie dowiemy się o tych niuansach. Slums pozostanie slumsem, Afryka Afryką. A my wciąż będziemy wiedzieć tyle samo.