Światło błyskowe w praktyce - profesjonalne domowe studio Łukasz Piech
Zbyt często jako fotografowie słyszymy sakramentalne zdania: "Świetne zdjęcia - musisz mieć super aparat!" lub "Doskonałe światło - pewnie masz profesjonalne studio". Stara fotograficzna anegdota nakazuje odpowiedzieć pięknym za nadobne i komplementując panią domu za przepyszny obiad, napomknąć, że zapewne musi mieć bardzo dobre garnki... Czy faktycznie do osiągnięcia zadowalających efektów fotograficznych potrzebujemy ogromnego, w pełni wyposażonego studia, aparatu z najwyższej półki i szkieł za paręnaście tysięcy? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Na pewno dobry sprzęt nie przeszkadza. Pozwala na osiągnięcie lepszych rezultatów technicznych, koniecznych np. przy pracy nad zleceniem komercyjnym. Technikalia nie mogą jednak przesłonić tego, co w fotografii jest najważniejsze - wizji, kreatywności i próby pokazania rzeczywistości przez pryzmat własnej osobowości.
Kontrastowe światło
Zdjęcia, które dziś prezentuję powstały przy okazji sesji zdjęciowej dla jednego ze sklepów. Pracowałem z Wojtkiem, który ma twarz stworzoną do portretów, zatem nie byłbym sobą, gdybym tej okazji nie wykorzystał. Tylko skąd wziąć studio? Nic prostszego! Masz 4 ściany? Masz sufit? Masz podłogę? Masz więc i studio! W moim przypadku odpowiedź na powyższe pytania była twierdząca. Dysponowałem pokojem o rozmiarach 4 na 3 metry, paroma najtańszymi lampami błyskowymi "Made in China", blendą i paroma modyfikatorami, zatem czego chcieć więcej? Na zdjęciach z planu widać, że warunki nie były idealne. Przestrzeń była naprawdę niewielka - aby wydostać się z pokoju (który na co dzień służy mi jako gabinet), musieliśmy odsuwać naprędce rozłożone tło. Nie przeszkodziło nam to jednak w zrealizowaniu dość skomplikowanego schematu oświetleniowego, z pięcioma źródłami światła.
Moim założeniem było wykorzystanie bardzo ostrego, kontrastowego oświetlenia, które poprzez obrys owalu twarzy wydobędzie jej charakter. Zastosowałem lampę studyjną z beauty dishem oraz gridem, jako główne źródło światła. Jako świateł kontrowych używałem jednego softboksa typu strip (40 × 150 cm) oraz wrót z plastrem miodu. Jest to technika bardzo popularna w Stanach, szczególnie w portretach męskich czy sportowych. Bardzo często stosuje się właśnie takie światło w zdjęciach atletów, czy koszykarzy. Tutaj sprawdziła się bardzo dobrze, gdyż Wojtek ma po prostu genialne rysy twarzy, które warto było podkreślić. Na tło błysnąłem Canonem 430 EX II z gridem. Do tego wszystkiego zastosowaliśmy blendę, aby odzyskać trochę światła i odbić je w oczy, tak aby je rozjaśnić. Pewnie to skomplikowane, pewnie można by to zrobić prościej, jednak nie osiągnąłbym pewnie dokładnie takiego efektu, na jakim mi zależało.
Spróbujmy to przeanalizować
- Bez głównego światła może by się obeszło, gdyby dobrze operować blendą - ja blenduję fatalnie, więc wolałem błysnąć dishem. Gdyby świeciły tylko tylne lampy, przy odpowiednim ustawieniu blendy, łapałaby ona pewnie dość sporo światła i odbijała na twarz. Tylko jego charakterystyka nie byłaby dokładnie taka, jak chciałem - duża blenda, ustawiona blisko, spowodowałaby pewnie, że mielibyśmy dość miękkie światło. Dish z gridem dał nam twarde, skoncentrowane światło.
- Ciągnąc temat blendowania – gdyby blendować od dołu, mielibyśmy portret jak z horrorów – w Blair Witch Project zawsze świecili latarkami od dołu, ale tam chyba było to uzasadnione konwencją.
- Lampka na tło to moja fanaberia – lubię taka aureolkę, jak u pana Zenka w zakładzie foto na mieście. Gdybym zastosował dłuższy czas, to pewnie więcej światła zastanego padałoby na tło. Więc można z niego zrezygnować. Nie jestem jednak pewien co stałoby się z charakterystyką głównego światła, prawdopodobnie też i na twarzy modela miałbym piękne, łagodne światło okna balkonowego. Więc znów porażka.
- Gdyby główne światło nie miało grida, a model stał bliżej tła, to zapewne też fajnie oświetliłbym tło i modela jedną lampką. Ale wracamy znów do komentarza o łagodnym świetle, czyli ponownie porażka.
- Wiadomo, wszystko można poprawić w Photoshopie. Ale po co? Ja jestem z tych leniwych, którzy uważają, że lepiej wszystko ustawić w aparacie, tak aby jak najmniej poprawiać w Photoshopie. Ot, takie moje pragmatyczne lenistwo.
Zrób to sam!
A co jeśli nie mamy lamp studyjnych, nawet tych najtańszych, i dysponujemy tylko systemówkami? Nic prostszego. Godziny spędzone w młodości przed telewizorem na oglądaniu "Zrób to sam" Adama Słodowego nie mogą pójść na marne. Przy pomocy taśmy klejącej, kawałka drutu (już brzmię jak pan Adam – prawda?) lub, jak w moim przypadku, "żabki" możemy z powodzeniem zamocować zwykłą lampkę w softboksie, czy też innym modyfikatorze światła.
Puryści techniczni powiedzą zapewne, iż to czysta herezja, i charakterystyka takiego światła, jego temperatura barwowa i powtarzalność błysku nie dorównają nigdy profesjonalnej lampie… To wszystko prawda, natomiast ilu z nas potrafi rozróżnić, czy dane zdjęcie oświetlone było Canonem 430 EXII czy lampami Bowensa? Myślę, że niewielu, gdyż ostatecznie liczy się efekt i umiejętność okiełznania światła, zmuszenia go do robienia dokładnie tego, czego od niego oczekujemy. To umiejętność, która nie jest zależna od wartości posiadanego sprzętu. Powiem więcej, im mniej gadżetów mamy do dyspozycji i im mniejszy budżet przewidzimy na sesję – tym bardziej musimy być kreatywni. A o to przede wszystkim chodzi w tej zabawie!