Impossible Project ogranicza zatrudnienie, ale idzie naprzód Antoni Żółciak
Za miesiąc Impossible przeniesie się z biur na Manhattanie do mniejszej placówki w Brooklynie. Niestety, musimy pożegnać się przy tym z ok. połową naszych amerykańskich kolegów. Niektórzy byli z nami od początku", czytamy w pierwszym akapicie listu Creeda O'Hanlona, dyrektora generalnego Impossible Project. Powstała w 2008 roku roku firma przechodzi aktualnie poważną restrukturyzację, której ostatecznym celem ma być podtrzymanie fotografii błyskawicznej przy życiu i postępująca jej popularyzacja.
W końcu Impossible Project powstał w tym właśnie celu. Gdy sześć lat temu Polaroid poinformował, że nie będzie już produkować nośników do swoich aparatów, Dr Florian Kaps, Andre Bosman i Marwan Saba postanowili coś ze sprawą zrobić. W czerwcu 2008 roku założyli spółkę zajmującą się wyłącznie dostarczaniem materiałów dla klientów, których, chcąc nie chcąc, legendarny Polaroid pozostawił na przysłowiowym lodzie. Wykupili całą maszynerię i wynajęli budynek przemysłowy w Holandii, stawiając tym samym pierwszy krok na długiej drodze do rekonwalescencji. Z czasem firma rosła, zdobywając uznanie klientów i mediów, prezentując co najmniej kilka nowych produktów każdego roku.
Dlatego obecna sytuacja może nieco dziwić. Z otwartego listu O'Hanlona dowiadujemy się, że reorganizacja ma przywrócić Impossible Project status przedsiębiorstwa nie międzynarodowego, a bardziej skromnego startupu. "To powrót do korzeni. Będziemy zauważalnie mniejsi, ale jednocześnie wyraźnie skuteczniejsi, m.in. dzięki uproszczonym modelom zarządzania", tłumaczy i dodaje: "Nasi założyciele chcieli jednego - tworzyć filmy, którego samego Edwina Landa uczyniłyby dumnym. I tego trzymamy się w dalszym ciągu!".
Informacjom organizacyjnym towarzyszy również zapowiedź nowego modelu aparatu, który światło dzienne ma ujrzeć w 2015 roku.