Terry O'Neill - "Kiedy fotografujesz celebrytów, traktuj ich jak równych sobie"
Czy to prawda, że zostałeś fotografem przez przypadek?
Tak. Nawet w dzieciństwie nigdy nie marzyłem o karierze fotografa, pomimo tego, że ładnie rysowałem i miałem dobre oko do kompozycji. Zawsze myślałem, że fotografią mogą zajmować się tylko naprawdę zdolni i bystrzy ludzie...
W dzieciństwie byłem perkusistą jazzowym i cały czas marzyłem o wyjeździe do Ameryki. W związku z tym zacząłem starać się o pracę w British Airways. Powiedzieli mi, że, jeżeli na początku zacznę pracować w dziale fotograficznym, w przyszłości będę miał większe szanse zostać stewardem. Dali mi jakieś zadanie domowe, więc w kolejny weekend pojawiłem się na lotnisku, gdzie sfotografowałem mężczyznę w pasiastym garniturze, który zasnął w otoczeniu afrykańskich wodzów. Nie miałem pojęcia, kim była ta osoba.
Później okazało się, że to znany polityk z partii torysów, Rab Butler. Ktoś z mojej firmy powiedział, że prześle to zdjęcie do gazety. Moje zdjęcie spodobało im się tak bardzo, że poprosili mnie, abym w każdą sobotę fotografował to, co dzieje się na lotnisku. I w ten oto sposób, zupełnie niespodziewanie, dostałem nową pracę. To był czysty łut szczęścia.
Zatem jak doszło do tego, że zostałeś fotoreporterem?
Wykonywałem zdjęcia, których nie był w stanie zrobić nikt inny. Zwykle fotoreporterzy nie są wpuszczani na lotnisko i muszą czekać na gwiazdy przed wejściem, ja zaś mogłem je portretować wewnątrz, gdy piły kawę. Brian Fogarty, paparazzi pracujący dla Daily Sketch, zapytał mnie, czy nie mógłbym sfotografować kogoś na lotnisku, bo on musiał pojechać na plan zdjęciowy jakiegoś filmu. Niestety, Brian zmarł trzy miesiące później, a redakcja Daily Sketch zaproponowała mi jego stanowisko.
Nie miałem wtedy jeszcze nawet 21 lat. Wysłano mnie do studia Abbey Road, gdzie spotkałem muzyków z zespołu The Beatles nagrywających teledysk do "Please Please Me". To było moje pierwsze zlecenie.
Kolejnym zadaniem było sfotografowanie Laurence'a Oliviera... Nie miałem wtedy pojęcia, kim on był. Fotoedytor pracujący w The Daily Sketch wysłał mnie tam, bo nikt inny nie mógł pracować w sobotę. Robiłem zdjęcia podczas prób, na których Laurence Olivier był przebrany za kobietę i występował wraz z Kennethem More'em i Johnem Millsem. Moje zdjęcia wydrukowano na ośmiu stronach...
Które z doświadczeń zdobytych w Daily Sketch wydaje Ci się najbardziej wartościowe?
Najważniejsze było to, że przekonałem się, że nie chcę przekładać dokumentów z jednego stosu na drugi. Fotografowałem różnych ludzi i opowiadałem ich historie - zaczynając od gwiazd rocka po osoby eksmitowane z domów. Nasz fotoedytor powiedział mi wtedy: "Nie przejmuj się, to tylko wczorajsze wiadomości".
Kroplą, która przelała czarę goryczy, było zlecenie, jakie realizowałem na lotnisku Croydon. Musiałem wówczas sfotografować zwłoki ludzi, którzy zginęli w wielkiej katastrofie lotniczej w Norwegii. To było okropne. Jednakże kiedy pracowałem dla Sketch naprawdę zależało mi, żeby moje zdjęcia trafiały na prestiżową, główną rozkładówkę. Byłem zdeterminowany i ciężko pracowałem, dzięki czemu stałem się lepszym fotografem.
Byłeś jeszcze bardzo młody. Woda sodowa nie uderzyła Ci do głowy?
Nie, nigdy. Niezwykła popularność The Beatles jaka wybuchła w latach 60. była czymś najbardziej spektakularnym, co kiedykolwiek wydarzyło się w show-biznesie. Wszyscy spotykaliśmy się w jednym klubie - ja, The Beatles, Rolling Stones. Rozmawialiśmy o tym, co chcemy robić, gdy ich muzyczne kariery się zakończą. Byli przekonani, że nie będą popularni dłużej niż kilka lat. Często żartowaliśmy, kiedy Mick Jagger nas nie słyszał, mówiąc: "Jezu, wyobrażacie sobie go na scenie w wieku 40 lat?"
Więc jak to się stało, że zostałeś fotografem gwiazd w USA?
Kiedy zrezygnowałem z pracy w Daily Sketch, mój przełożony powiedział: "Kiedy zamkniesz za sobą te drzwi, to będzie Twój koniec. Ta gazeta Cię ukształtowała i bez niej będziesz nikim". Uruchomiłem wszystkie swoje kontakty i w ciągu tygodnia znów pracowałem na Fleet Street jako freelancer. I wtedy skontaktował się ze mną dziennikarz magazynu Mirror, który chciał zabrać mnie do USA, aby wykonać sesję Hugh Hefnerowi. Spotkałem tam Freda Astaire'a, Shirley MacClaine...
W tamtych czasach większość fotografów miała aparaty płytowe. Ja - aparat na film 35 mm i skończyłem sesję w ciągu pół godziny. Inni spędziliby w studiu cały dzień. Potem był Frank Sinatra...
Tak, poznałem go dzięki Avie Gardner, która była wtedy moją przyjaciółką. Przedstawiła mnie Sinatrze, kiedy pracowałem jako fotosista na planie głośnego hollywoodzkiego filmu kręconego w Europie. Wtedy po raz pierwszy widziałem Franka, przechadzał się promenadą niedaleko hotelu. Pamiętam, że otaczali go masywni ochroniarze.
Udało mi się do niego podejść i wręczyć mu liścik od Avy. Frank powiedział: "On jest ze mną". I tak towarzyszyłem mu przez całe trzy tygodnie. Rzadko rozmawialiśmy, ale uczestniczyłem w jego życiu i mogłem podążać za nim krok w krok.
Jak radziłeś sobie z pokusami, których nie brakowało w Hollywood w latach 60. i 70.?
Narkotyki nigdy mnie nie kusiły. Widziałem, co zrobiły one z The Beatles. Ich życie toczyło się nocami, a nie w dzień. Jako fotograf nie mogłem sobie na to pozwolić.
Nie krępują cię znane osoby. Jak sobie z tym radzisz?
Jak mówiłem już wcześniej, nawet w młodości nie byłem zbytnio zafascynowany gwiazdami, a kiedy stałem się bardziej znany, jeszcze łatwiej było mi zachować dystans. Kiedy fotografujesz celebrytów, trzeba traktować ich jak równych sobie.
Musisz być jak reżyser. Ta praca nie polega tylko na tym, że wchodzisz do pokoju, robisz zdjęcia i wychodzisz. Musisz coś wymyślić, używać swojej wyobraźni.
W torbie fotografa |
Terry uwielbia pracować aparatami Leica. "Obecnie fotografuję Leiką CL z obiektywem 50 mm - standardowym szkłem każdego fotoreportera. W przeszłości używałem Nikonów i Hasselblada, ale teraz korzystam tylko ze sprzętu Leiki". |
Był ktoś, kto miał opory, abyś go fotografował?
Steve McQueen. Zaprzyjaźniłem się z popularnym dziennikarzem w LA, który chciał, żebym poznał Steve'a. Steve prowadził wtedy studio. Znajomy przedstawił mnie, ale Steve wcale nie miał ochoty na zdjęcia. Podczas gdy oni kłócili się między sobą, ja wypstrykałem całą rolkę filmu w niecałe dwie minuty.
Powiedziałeś, że chcesz być postrzegany bardziej jako fotoreporter - dlaczego nie wykonałeś więcej zdjęć dokumentalnych w latach 60.?
Cały czas pracowałem, więc nie miałem czasu, żeby bardziej poświęcić się reportażowi. Miałem inne obowiązki, całkowicie pochłonął mnie świat show-biznesu. Nie dostawałem zbyt wielu zleceń dokumentowania wojen i nie miałem też zbyt wielu okazji, aby wykonywać zdjęcia głodującym dzieciom w Afryce.
Nagroda imienia Terry'ego O'Neilla jest teraz bardzo prestiżowa. Dlaczego ją ufundowałeś?
Chciałem, aby fotoreportaż był nadal ważną dziedziną fotografii. Magazyn Life, podobnie jak Paris Match, Stern, Picture Post, już się nie ukazuje... Na rynku nie ma już gazet, które promowałyby ten rodzaj fotografii. Dzięki tej nagrodzie znaleźliśmy kilku naprawdę dobrych fotografów, a co najważniejsze będzie ich coraz więcej.
Jestem jednym z członków jury wraz z grupą najlepszych na świecie fotoedytorów. W dzisiejszych czasach znacznie łatwiej jest nam wybierać obrazy, które warte są publikacji.