Ślubne podróże Pawła Saroty Jan Wodziński
Paweł Sarota jest młodym człowiekiem, lecz ma już na swoim koncie wiele wyróżnień przyznanych m.in. przez Wedding Photojournalist Association oraz Artistic Guild of the Wedding Photojournalist Association. Niedawno jego zdjęcie z sesji ślubnej w Norwegii zostało wyróżnione przez Junebug Weddings jako jedno z 50 najlepszych zdjęć ślubnych na świecie. Poznajcie historię tej sesji ślubnej, która odbyła się na sławnym norweskim "Języku Trolla" - Trolltunga.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z fotografią ślubną?
Zaczęła się w 2008 roku, kilka miesięcy po zakupie pierwszej lustrzanki "na spółkę" z bratem. Poznałem Piotra, który umożliwił mi spróbowanie swoich sił w roli drugiego fotografa na kilku weselach. Miałem wtedy szczęście, bo jak wiemy, najtrudniej jest zacząć - tym bardziej, kiedy nie ma się doświadczenia i konkretnego wykształcenia w tej dziedzinie. Dwa lata później powstała moja pierwsza strona internetowa.
Kolejne lata to ciągła nauka i wyjazdy za granicę. Kluczowa była pierwsza sesja zagraniczna w Paryżu, na którą pojechałem ze wspaniałą parą Anią i Witkiem, oraz z niezastąpionym asystentem - moim bratem. W roku 2015 odwiedziłem Australię i uczestniczyłem w warsztatach Jonasa Petersona - jednego z najlepszych fotografów ślubnych na świecie.
Dlaczego akurat Norwegia?
Norwegia jest niesamowita. Najchętniej wszystkie plenery wykonywałbym właśnie tam. Wcześniej miałem okazję odwiedzić takie miejsca jak Lofoty i Preikestolen, lecz Trolltunga jest czymś wyjątkowym i trudnym do zdobycia, przez co bardzo chciałem wykonać tam sesję. Widziałem jakieś pojedyncze zdjęcia z tego miejsca, ale żadnej "historii". Lubię i staram się robić coś innego niż wszyscy.
Jak długo trwało przygotowanie do podróży i ustalanie szczegółów z Parą Młodą? Wszystko było dopracowane na 100%, czy może mieliście tylko luźniejszy plan na realizację sesji?
Pomysł przekazałem Parze bodajże w marcu bieżącego roku. Pierwsza reakcja Zosi była taka: "Wow, ale czad, ale nie, nie… ja tam nie stanę!". Po jakimś czasie Zosia jednak się odezwała i powiedziała, że jeżeli mają robić sesję, to taką, która będzie wyjątkowa. Termin ustaliliśmy około miesiąca przed planowanym wylotem. Zaczęliśmy pytać znajomych jaki sprzęt powinniśmy zabrać i dzięki ich pomocy skompletowaliśmy wszystko co potrzeba. Zaplanowaliśmy też mniej więcej jak spędzimy te dni, wiec można przyjąć, że plan był nawet na 120%, w tym 20% planu B, gdyby coś poszło nie tak.
Podobno podczas wyprawy na Trolltungę mieliście kilka przygód, zgubiliście się. Jak wyglądała wasza podróż na Język Trolla?
Rozpoczęcie pieszej wyprawy zaplanowaliśmy na najbliższy poranek po przylocie, lecz pogoda zweryfikowała nasze zamiary. Postanowiliśmy przeczekać, wykorzystując te dodatkowe 20% naszego planu. Wieczorem, gdy większość wędrowców już wracała, my zdecydowaliśmy się iść do góry. Jeden z turystów ostrzegł nas przed ekstremalnie trudnymi warunkami. Popatrzyłem z lekkim przerażeniem na Jarka i Zosię, bo bałem się przede wszystkim o nich, ale Młodzi stwierdzili, że "jak nie damy rady to rozbijemy namiot, a jak nie będzie gdzie, to wtedy zawrócimy".
Pierwsza "atrakcja" miała miejsce, kiedy musieliśmy przejść przez rzekę, gdyż po całodniowej ulewie, po prostu nie było innego wyjścia. Straciliśmy około 1,5 godziny szukając ścieżki, której nie da się zgubić... Powoli nastawał zmrok. Wszędzie było bardzo mokro i ślisko. W pewnym momencie Zosia upadła na kamienie - zamarliśmy. Na szczęście twarz cała, ale kolano mocno zbite. Panna Młoda otrzepała się jednak i powiedziała: "Dobra panowie, idziemy dalej, nic mi nie jest". Jest niesamowita.
Nastała 3:30 rano, byliśmy wykończeni, a przez intensywną mgłę nie było nic widać. Naglę wyłonił się sławny Język Trolla. My i natura. Nieprawdopodobne uczucie. Warunki jednak były bardzo złe - rozbiliśmy namioty, weszliśmy do środka i czekaliśmy słuchając spadających kropel deszczu. Oczy same się zamykały, dlatego nastawiałem budzik co 15-20 min, aby sprawdzać warunki pogodowe. Poprawiły się one dopiero około godziny 9 rano, więc zaczęliśmy przygotowania i samą sesję. Trwała może 20 min... Koło godziny 18 zrobiliśmy jeszcze dosłownie 5 zdjęć, z czego jedno (ostatnie) zostało wybrane do wspomnianej kolekcji 50 najlepszych z całego świata.
W jaki sposób udało się Parze Młodej przetransportować na szczyt stroje w taki sposób, żeby wyglądały one dobrze na zdjęciach?
Każdy z nas miał spory plecak po około 10-15 kg, z żywnością, namiotami i ubraniami. Zosia jest również bardzo zdolną stylistką, przez co potrafiła zadbać o stroje i odpowiednio zabezpieczyć je przed transportem.
Jakie miejsca planujesz odwiedzić w najbliższym czasie?
Po wykonaniu już ponad 30 zagranicznych sesji na całym świecie wiem, że takie wyprawy często pojawiają się znienacka i mam nadzieje, że niebawem zrobię sesję w wyjątkowym miejscu. A z zaplanowanych? Niedługo mam ślub w Toskanii, a w listopadzie wyprawę na Sri Lankę.
Jakie masz rady dla osób, które chciałyby zostać fotografami ślubnymi?
Pierwsza i chyba podstawowa: spróbujcie każdej kategorii fotografii i jeżeli czujecie, że reportaże ślubne są dla was, to rozwijajcie się w tym kierunku. Po drugie: bierzcie udział w warsztatach, bo one dużo dają. Ja osobiście byłem póki co tylko na dwóch: warsztatach portretu u Katarzyny Widmańskiej i wspomnianych już u Jonasa Petersona, w towarzystwie Ryan’a Muirheada. Trzecia i chyba ostatnia: wierzcie w siebie i nie słuchajcie sformułowań typu "weź się za normalną pracę". Jak to mówi niezwykle inspirujący psycholog - Jacek Walkiewicz - bądźcie odważni!
Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Prace Pawła możecie znaleźć na jego stronie internetowej, Facebook'u a także na profilu Junebug Weddings. Zdjęcie wejściowe artykułu jest tym właśnie zdjęciem, które zostało wyróżnione przez portal Junebug Weddings.