Fotograf w podróży - jak to wszystko pokazać inaczej Jacek Bonecki
Kuba kusi kiczem i fotograficzną łatwizną. Stare samochody, pozujący za pieniądze z cygarami, czy walące się w gruzy zabytkowe kamienice. Wszystko to można mieć ot tak - na wyciągnięcie ręki. Większość turystów fotografuje w myśl zasady: ważne jest to, co na zdjęciu, a nie - jak zostało sfotografowane. Warto więc sobie zadać pytanie - jak to wszystko pokazać inaczej?
Z uczestnikami warsztatów postanowiliśmy z aparatami eksplorować Kubę w jej najskrytszych zakamarkach, unikając sztampy. Z tą świadomością spacerowałem po tonącej w barwach Hawanie, szukając kadrów. Miała to być uliczna reporterka, czysta w formie, koniecznie w kolorze, z symbolami Kuby: Che - bohater rewolucji, którego wizerunek przechwyciła również popkultura, kolorowe graty będące niegdyś amerykańskimi krążownikami szos, a także kontrastująca z tym karaibska skromność, nazywana prościej biedą. Chciałem zawsze mieć jak najwięcej tych elementów na jednym zdjęciu.
W stolicy Kuby masowo odwiedzanej przez turystów najlepiej fotografuje się tuż po wschodzie słońca. Miasto budzi się do życia, a turyści zajęci są śniadaniem. Znalazłem na starej ścianie mural z podobizną idola rewolucji. Temat sam w sobie dobry, ale zbyt ubogi w treść. Czekam więc i zastanawiam się, co dołożyć do mojego zdjęcia. Widzę nieopodal gościa zamiatającego ulice. Ale po co mi zdjęcie samego sprzątacza? Wtedy uświadamiam sobie, że za moimi plecami po ruchliwej ulicy jeżdżą samochody, w tym również amerykańskie limuzyny sprzed rewolucji. Olśniło mnie. Pobiegłem na drugą stronę ulicy. Założyłem długi zoom, by skrócić perspektywę i zagęścić kadr. Wycelowałem w Che i obserwuję. Widzę w wizjerze, jak bohater rewolucji ze zgniłego muru spogląda na przetaczające się przez kadr samochody. Mam już temat, mam pomysł. Teraz muszę wszystkie elementy spiąć w całość i nacisnąć guzik. Nastawiam czas ekspozycji na tyle długi, by przejeżdżający samochód był lekko poruszony, ale nie za bardzo. Chcę mieć rozpoznawalne auto, a nie barwną smugę. Zbyt krótki czas migawki spowoduje, że samochód będzie wyglądał jak zaparkowany. A mnie chodzi o pokazanie ruchu, by dodać dynamiki do zdjęcia. Wszystko gotowe. Zamiatacz wchodzi w kadr, a ja drugim okiem zaklinam rzeczywistość, żeby przejechało właściwe auto. Nie Łada, nie Hyundai, nie ciężarówka, ale limuzyna.
Jedzie. Zielony gruchot, klekocząc w chmurze czarnego dymu, wjechał mi w kadr. Mam to. Ale dla mnie zbyt oczywiste, zbyt ponure i barwnie mdłe. Jakby co, to mam, ale czekam na więcej. Zamiatacz na moje szczęście się nie spieszy. Przechodzę lekko w bok, aby skorygować jego miejsce w kadrze względem Che. Przejeżdżają różne samochody, ale mojego wymarzonego nie ma. Nagle widzę, jedzie różowy pomnik kiczu i symbol dawnej, przedrewolucyjnej Kuby, a w nim nowy Kubańczyk z zimnym łokciem. Pełna koncentracja, korekta kadru i modlitwa, żeby w tym czasie żaden inny samochód nie wcisnął się w ujęcie. W kulminacyjnym momencie wciskam migawkę. Klik dał poczucie ulgi i satysfakcji. Mam w kadrze treść, kolor, ruch, kompozycję z głównymi elementami ułożonymi po przekątnej i coś, czego nie ma na pocztówkach z Hawany.