Martin Parr na piersi, czyli z galerii na koszulkę Olga Drenda
Wczoraj trafił do mnie link do pewnego sklepu internetowego - Ginza Fashion zachwala "koszulki dla miłośników sztuki". Dokładniej chodzi o fotografów, których kojarzymy raczej z przestrzenią galeryjną czy muzealną albo publikacją kolekcjonerskich albumów.
Pomysł z transferem fotografii na odzież nie jest szczególnie nowy. Zdjęcia Helmuta Newtona zdobiły w latach 90. opakowania rajstop austriackiej marki Wolford, dla której fotograf przygotowywał również kampanie reklamowe (udało mi się kiedyś nawet nabyć koszulkę upamiętniającą tę współpracę). W podobne przedsięwzięcia angażuje się chętnie Terry Richardson, który udostępnił swoje prace na koszulki marek Uniqlo i Diesel.
O ile jednak w przypadku fotografów mody takie posunięcie wydaje się logicznym przedłużeniem ich pracy, o tyle katalog Ginza Fashion może na pierwszy rzut oka budzić zdziwienie. Są w nim t-shirty z pracami autorów kojarzonych z fotografią dokumentalną - Paolo Pellegrina czy Steve'a McCurry'ego, basenowe sceny Slima Aaronsa, "ikony brytyjskości" Martina Parra.
Krótki przegląd katalogu Ginzy potwierdza, że nie każdy rodzaj fotografii nadaje się na t-shirty. Zdjęcia Martina Parra przedstawiające brytyjskie posiłki prezentują się dobrze, choć spokojnie dałoby się je jeszcze powiększyć dla wzmocnienia efekty, ale już widoki z plaż, które dla prawidłowej ekspozycji wymagają dużego formatu, gubią detale, a wraz z nimi treść (chyba, że chcemy, żeby rozmówca przyglądał się długo i uważnie naszej klatce piersiowej). Nietypowe dla znanej z aktów Bettiny Rheims minimalistyczne, czarno-białe zdjęcia wypchanych zwierząt wyglądają na koszulkach interesująco, ale już portrety dzieci Steve'a McCurry'ego, świetne na papierze, tracą urok i siłę oddziaływania. Na t-shirtach przypominają nieco wyroby jednej z małych drukarenek, które rozstawiają się w supermarketach i oferują koszulkę albo poduszkę ze zdjęciami z wakacji.
Bardziej interesującą stroną całej sprawy jest aspekt ekonomiczno-kolekcjonerski. Kilka lat temu miejsce dla dobrej fotografii w prasie znacząco się skurczyło, co spowodowało przenosiny wielu fotografów, zwłaszcza dokumentalistów, do świata galerii. Wystawy, odbitki i albumy cieszą się zainteresowaniem, ale jako źródło dochodów mają swoje ograniczenia. Zainteresowanie fotografów przestrzenią użytkową może być traktowane przez wielu jako dowód na dalszy kryzys na rynku, ale można również postrzegać to jako drogę wyjścia.
Fotografia jako dekoracja cieszy się bowiem niemałym zainteresowaniem - wystarczy przywołać popularność "Lunchu na drapaczu chmur" Charlesa C. Ebbetsa albo powracające co kilka miesięcy z przykrą regularnością afery ze zdjęciami kradzionymi przez odzieżowe sieciówki (jak w głośnej sprawie Reserved kontra Rockie Nolan). Z tą różnicą, że fotografowie, którzy udostępnili firmie Ginza swoje prace, na pewno zobaczą za nie należyte wynagrodzenie (zdjęcie Ebbetsa uchodziło za anonimowe jeszcze długo po jego śmierci, a autorzy zdjęć podwędzonych przez firmy odzieżowe najczęściej natrafiają na ich trop przypadkiem).